Po fatalnym pilocie serialu Walker, czyli remake'u Strażnika Teksas, twórcy zaskakują. Okazuje się, że może być jeszcze gorzej.
Walker: Strażnik Teksasu w kuriozalny sposób kontynuuje sugestię (trudno to nazwać tropem...) związaną z podejrzaną śmiercią żony głównego bohatera. Jego ciągłe ckliwe wspomnienia nie wnoszą niczego poza faktem, że miał perfekcyjne życie jak z pewnej pięknej i długiej reklamy... Jego podejrzenia mają wiarygodność ślimaka ogrodowego w maratonie biegowym. Komicznie wygląda scena kłótni z bratem o to, że chciał przejąć prawną opiekę nad dziećmi. W trakcie brat rzuca słowa o rozpamiętywaniu śmierci żony, a Cordell w irracjonalnie absurdalnym tonie zaczyna bełkotać podejrzenia na poziomie kiepskiej kreskówki. Nie tylko scenariuszowo było to totalnie nieporozumienie, ale reżysersko i aktorsko wygląda to koszmarnie. Jared Padalecki nie potrafił płynnie do tego nawiązać czy zbudować jakikolwiek emocji. Jedna z najgorszych scen, które zamiast coś wnieść, wywołuje uczucie zażenowania. Widać, że nic w tym momencie nie wpada na swoje miejsce.
Zresztą gorzej jest, gdy spojrzymy na sprawę kryminalną. W końcu to serial o Strażniku Teksasu, więc historie tego typu powinny być kluczowe dla fabuły. A jest zupełnie inaczej. Wątek kryminalny w tym odcinku zajmuje kilka scen i jest banalny. Miałem uczucie deja vu, bo podobne sprawy były wałkowane milion razy. Od pierwszej sceny wiemy, w jakim kierunku to pójdzie. O napięciu czy pobudzaniu ciekawości nie ma w ogóle mowy. A finał to istna komedia - można wręcz mrugnąć i go przeoczyć. Zero fabularnego sensu, jakiejś podbudowy czy rozrywkowego podejścia. Twórcy sugerują, że kluczem fajności jest Jared Padalecki na koniu.
Największym problemem
Walkera jest właśnie złe ustawienie proporcji. Zamiast pokazać pracę Strażników Teksasu, dostajemy tanią obyczajówkę, przy której pierwsza lepsza telenowela raczy nas ciekawszymi międzyludzkimi relacjami. "Jakaś" jest tylko Lindsey Morgan jako Miki, a wszyscy inni to chodzące puste, nudne i diabelnie irytujące stereotypy. Na czele z Cordellem Walkerem, który nie jest do końca winą Padaleckiego, a kiepskiej reżyserii, niepotrafiącej niczego z aktora wycisnąć. Może gdyby ten wątek nie opierał się na ckliwej i denerwującej relacji z dziećmi, która wałkuje przewidywalne schematy, byłoby lepiej. Tylko potrzebny byłby do tego scenariusz lub coś, co wskazywałoby na przemyślenie i dopracowanie konceptu. Denerwujące jest, że nawet fakt dojrzewania Cordella do roli Strażnika Teksasu został pokazany jak totalny banał - biedny nie może wsiąść na konia, bo zmarła żona dała mu siodło, ale w finale kryminalnego wątku jedzie niczym kowboj. Sugerować to ma niespodziewaną zmianę bohatera, ale zamiast tego obserwujemy totalną sztampę bez ładu i składu. To, co miało wywołać emocje (choćby rozmowa Cordella z ojcem czy dziećmi w kluczowych momentach), wywołuje jedynie obojętność, bo albo jest schematyczne, puste, albo wręcz kuriozalnie żenujące (cały wątek córki).
Walker to nieporozumienie na każdym etapie. Na czele z Jaredem Padaleckim, który nie sprawdza się w roli twardego Strażnika Teksasu z problemami. Nawet bez porównania z Chuckiem Norrisem wypada to po prostu fatalnie. Poza wzbudzaniem sympatii to po prostu osoba na niewłaściwym miejscu. Ani emocji, ani wiarygodności w tym nie da się znaleźć. Nałożenie kowbojskiej czapki nie sprawi, że będzie on wiarygodnym twardzielem na ekranie. Trudno dostrzec, jakiekolwiek światełko w tunelu, skoro ważniejsze dla twórców jest wałkowanie kompletnie niedopracowanego wątku osobistego. Ten serial nie sprawdza się ani jako obyczajówka, ani jako kryminał.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h