Walker: Strażnik Teksasu bez Micki nie jest już tym samym serialem. Lindsey Morgan gwarantowała jakość i emocje, więc jej brak po odejściu z obsady jest niestety odczuwalny. A dla serialu, który pod kątem fabularnym, scenariuszowym i realizatorskim ma multum problemów, to dodatkowy kłopot. Nowy odcinek nie zrobił nic, aby tę lukę czymś wypełnić, a to też może zniechęcić widzów do dalszego śledzenia losów bohaterów. Tutaj trzeba szybko działać, bo ten serial potrzebuje świeżej krwi. Po wydarzeniach z 6. odcinka twórcy uderzają w dramatyczne tony w kwestii Liama. Scenarzyści mają określone i nawet czasem niezłe pomysły, ale na tym się kończy, bo gdy przychodzi do ich rozpisania, wszystko staje się płytkie, głupie i - za często! - absurdalne. Taki jest też wątek Liama, który popada w skrajności, jest pusty emocjonalnie i po prostu przesadzony. Znamy motywacje bohatera i wiemy, co go trapi, ale jego zachowanie, decyzje i reakcje to wszystko, co jest złe w tym serialu. Brak temu autentyczności, sensu, przemyślenia i dopracowania, by widz mógł zrozumieć to na poziomie emocjonalnym, gdy na fabularnym wszystko kuleje.  Lepiej wypadają wątki młodzieży. Wspólne sceny Cordella z córką mają w sobie urok i odpowiedni ładunek emocjonalny. Twórcy bardzo chcą, aby Walker był wyjątkowym serialem obyczajowym, ale w żadnym aspekcie nie udaje im się wejść przynajmniej na poprawny poziom. To samo przecież jest w wątku syna Walkera czy konfliktu z rodziną sąsiadów. Niby wszystkie klocki wpadają na swoje miejsce, ale scenarzyści nie dostrzegają miałkości wątków i trywialności obyczajowych elementów. Nie mam nic do samego motyw, bo Walker mógłby być przyjemnym serialem, gdyby to wszystko miało jakość.
fot. materiały prasowe
+4 więcej
Przejdźmy teraz do finałowej sceny. Pojedynek kapitana Jamesa z zamachowcem to popis nie tyle scenariuszowej niefrasobliwości, co reżyserskiej głupoty. Odbywa się przed domem Treya, który przynajmniej raz na odcinek wspomina, że trzy razy był na misjach wojskowych w Afganistanie. Co widzimy? James dostaje kulkę, a ten niby twardy weteran najpierw się skrywa, a później wydziera się jak głupiec: "kapitanie, kapitanie!". Nie wiem, czy w ostatnich latach widziałem bardziej niedorzeczną scenę. Jeśli twórcy czymś takim chcą budować emocje i oczekiwanie na kolejny odcinek, to nic dziwnego, że jakościowo jest tak źle. Walker to zły serial. Nic tego nie zmienia w 2. sezonie. Twórcy nie wyciągnęli żadnych wniosków. Dziwnym trafem jednak dobrze wpisuje się w koncepcję tak zwanego guilty pleasure. Mam świadomość istnienia wad, o których w recenzji muszę napisać, ale to nie zaprzecza faktowi, że przyjemnie i dobrze się to ogląda. Zastanawiacie się jednak, czy oglądałbym ten serial, gdybym nie musiał go recenzować? Nie. I pewnie nikomu bym go nie polecił.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj