What If...? tym razem zabiera nas w międzygalaktyczną podróż z T'Challą, który zamiast stać się królem Wakandy i superbohaterem znanym jako Czarna Pantera, podróżuje przy boku Yondu, udając Robin Hooda jako Star-Lord. To już brzmi dobrze. Po pierwszym odcinku, który był świetny, ale dość niezaskakujący i polegający na prostym odwróceniu ról, wreszcie dostajemy historię, w której nie mamy pojęcia, co zaraz się wydarzy. A otwierająca odcinek sekwencja, w której nikt już nie pyta, kim jest Star-Lord, tylko wszyscy to doskonale wiedzą, umacnia nas w przekonaniu, że będzie to naprawdę dobry seans.
Źródło: Marvel/Disney+
Przede wszystkim sam T'Challa w tym wydaniu jest naprawdę imponujący. W oryginalnej linii czasowej był odpowiedzialnym i poważnym władcą Wakandy, który w jej imieniu zrobiłby wszystko. W serialu zaś oglądamy, jak najpierw jest żądnym przygód, małym chłopcem, który czuje się w obrębach swojego kraju jak w klatce. A potem może z niej uciec. Bycie królem wcale nie było jego marzeniem. Chciał odkrywać świat, a może nawet całą galaktykę. Serial daje szansę, by zobaczyć, jak bohater zachowuje się bez ciężaru korony. I okazuje się, że to fascynująca, dając widzom mnóstwo rozrywki kreacja. Ten wyluzowany, flirtujący T'Challa to ktoś, kogo można oglądać bez końca. I zaskakująco dobrze pasuje do miejsca, do którego trafił.  Bardzo interesujące jest też to, jaki wpływ zmiana jego powołania ma na całą galaktykę. Bohater nie chroni już Wakandy, ale całe planety. To zupełnie inna skala działania. W tej wersji był w stanie uratować dziesiątki rodzin, jak i domów. To, że jedna osoba jest w stanie wpłynąć na miliony istnień, daje do myślenia, jak dużą moc dzierży i jakie ogromne ma możliwości. W dodatku odgrywający tę rolę Chadwicka Bosemana poradził sobie świetnie, serwując nam zupełnie inną odsłonę swojego bohatera. Był to o tyle emocjonujący występ, że aktor nie jest już z nami na tym świecie. Jest też wielu bohaterów drugoplanowych, których dobrze się oglądało, nawet jeśli mieli dosłownie mniej niż minutę, by zrobić na nas wrażenie. Wśród nich miejsce na podium zajmuje Drax, który jest szczęśliwym mężem i barmanem. Parę sekund rozmowy z nim wystarczyło, by pojawił się jego uwielbiany przez widzów humor. Przez takie drobne elementy łączące bohaterów z oryginalną linią czasową mamy pewność, że to wciąż są oni i nikt nie postanowił ich napisać całkiem od nowa, a jednocześnie ich nowe losy są na tyle nieprzewidywalne, że przyjemnie się je ogląda. Ogromnym plusem produkcji jest fakt, że nie można jej oskarżyć o rujnowanie kultowych postaci przez zrobienie czegoś, co zupełnie przekreślałoby całą ich osobowość. Rzeczywiście mamy do czynienia z alternatywnymi historiami, a nie alternatywnymi bohaterami. 
Disney+
+10 więcej
Ogromnym i pozytywnym zaskoczeniem było niespodziane pojawienie się Thanosa. To ogromna ekscytacja ponownie zobaczyć złoczyńcę, który doprowadził do największych zmian w MCU. A skoro wiemy, do czego jest zdolny, tym zabawniej ogląda się, jak w serialu mówi o ludobójstwie, brzmiąc dla postronnych osób trochę jak szaleniec. A przecież w innej linii czasowej nie miał problemu tego dokonać. W dodatku ten największy złoczyńca dostał szansę, by pokazać się od strony kochającego ojca, a nawet dość zabawnego członka załogi, który dba o swoich przyjaciół. Ten ogromny kontrast pomiędzy tym, jaki był w filmach, a jaki w tej produkcji, oraz fakt, że bez problemu można uwierzyć, że to dalej ten sam bohater, pokazuje, że serial na razie doskonale radzi sobie z konceptem, na który się zdecydował.   Na uwagę zasługuje cały wątek Kolekcjonera, który wreszcie jest wyróżniającym się i ciekawym bohaterem. Już od strony graficznej jego wielka postura i ogromne futro tworzą wyrazistą postać, a jego możliwości podkreślają między innymi rzeczy, które był w stanie zdobyć do swojej kolekcji. Mamy więc kultowego kaczora Howarda, jak i cały arsenał broni, w tym tarczę Kapitana Ameryki, Mjolnira, ostrze Malekitha czy hełm i miecz Heli. Nie wspominając nawet o osobach, które trzyma w klatkach. Skoro jest w stanie wejść w ich posiadanie, nie jest byle kim i serial doskonale to podkreślił. Czujemy przed nim respekt, ma też świetną charyzmę. Zakończenie jego wątku też było satysfakcjonujące - otoczony przez swoje drogie, ważne trofea, wypuszczone na wolność. Zagrożony istotami, które obsesyjnie chciał mieć w posiadaniu. Ogromny rozmiar zmian, jakie zaszły w wyniku tego, że T'Challa nie został królem, jest jednym z powodów, dla których ta historia jest tak wciągająca. Bo ma wpływ na ogromną liczbę bohaterów, jak i cały wszechświat. W dodatku są to raczej bardzo pozytywne, przyjemne zmiany. Ktoś nie został rozdzielony z rodziną i może spełniać się jako mąż, inna osoba jednak nie pstryknęła połowy populacji w nicość, tylko opowiada kiepskie żarty o ludobójstwie, które są przecież wyłącznie pustymi planami. Wśród nich błyszczy Nebula, już nie jako gorsza i mniej imponująca siostra, ale jako mózg ważnej operacji. Nie tylko nie jest zaślepiona kompleksami i zemstą, ale rozdaje karty i ma niezwykłą, głęboką więź z T'Challą, o której nie było mowy w oryginalnej linii czasowej. Jej wygląd też uległ całkowitej zmianie, bo najwyraźniej wreszcie miała na to czas, gdy nie próbowała zabić swojej siostry albo ojca. Drugi odcinek to druga szansa dla wielu bohaterów Marvela na szczęśliwe zakończenie, jak i rozgrzewający serce seans. A jego zakończenie sprawia, że nie możemy doczekać się kolejnego odcinka, bo może być tylko na jeszcze większą skalę.   
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj