A gdyby...? tak naprawdę dopiero w 3. odcinku pokazuje pełną moc koncepcji alternatywnych światów, bawiąc się tym, manipulując wydarzeniami i wywracając wszystko do góry nogami. Biorąc na warsztat pytanie: co by było, gdyby Avengers nigdy nie powstali, bo zginęli, zanim grupa została stworzona, twórcy jeszcze dalej odchodzą od prostych alternatywnych historii danych wydarzeń, pokazując coś innego, świeżego i szalenie atrakcyjnego. To udowadnia, że ten serial może opowiadać naprawdę ciekawe i różnorodne historie, dostarczając emocji i angażując w pełni. Tutaj szczególnie ten drugi aspekt udał się znakomicie, bo solidnie zbudowano tajemnicę wokół tego, kto zabija Avengers i dlaczego. Fakt, że oryginalny Ant-Man w wykonaniu Michaela Douglasa mścił się za śmierć Hope, jest mimo wszystko rozwiązaniem szalenie zaskakującym. Jej wątek świetnie nawiązał do Zimowego Żołnierza, z którego dowiedzieliśmy się o misji Natashy w Odessie, więc w tej linii czasowej to Hope się tam udała, ale nie przeżyła starcia z kontrolowanym Buckym. Tego typu alternatywy działają o wiele efektywniej, niż to co widzieliśmy w pierwszym odcinku. Cała intryga z polowaniem na Avengers dała też wiele efekciarskich scen, które w kluczowych momentach potrafiły zaskoczyć. Nie wiedząc, w jakim kierunku fabuła zostanie skierowana, udaje się wciągnąć i pokazać, że ten wróg w danym momencie naprawdę jest silny. Ciekawie było w kwestii Hulka, którego wątek wydaje się odwoływać do odwiecznych spekulacji fanów MCU: czy da się go zabić i czy Ant-Man może to zrobić? Dość ciekawe i intrygujące rozwiązanie, które pokazuje, że superbohater nie jest tak niezniszczalny, jak sugerowano. Każdy ma swoje słabe punkty. Dobrze tutaj wykorzystano znane momenty z filmów, by jednak nie wywołać wrażenia, jak w pierwszym odcinku, że jest to tylko lekka zmiana. Dużo wariacji sprawia, że każdy kolejny motyw to jeszcze większa alternatywna wersja wydarzeń, niż do tej pory widzieliśmy. A to wciąga, emocjonuje i na swój sposób bawi. Choć śmierć pozostałych bohaterów wydaje się racjonalna, nie jestem do końca przekonany co do łatwości, z jaką Thor zginął. Wydaje się to zbyt banalne.
fot. Marvel
+8 więcej
Świetnym motywem okazał się Loki, którego losy w wyniku śmierci Thora potoczyły się inaczej. Świetnie podkreślono wszystko to, za co tego antybohatera kochamy, a zarazem mimo wszystko gdzieś na drugim planie tli się szczera chęć zemsty za brata. Mogli być w konflikcie, ale w tym momencie nie jest to jedynie Loki-bóg chcący zawładnąć Midgardem. Dlatego też znakomicie wygląda tutaj rozłożenie wszelkich akcentów – szczególnie humorystycznych w relacji z Nickiem Furym, jak efekciarskich w finałowej konfrontacji z Ant-Manem. Podbicie Ziemi przez Asgardczyków bez walki to dość ciekawie współgrający motyw z tym, co wiemy o Lokim, ale jednocześnie pozostawia on duży niedosyt. I to chyba jest największy problem What If...?, ponieważ te historie są zaledwie wstępem, zajawką, a nie pełnoprawnymi fabułami, które mogą dać pełną satysfakcję. Cały odcinek ma dobrą konstrukcję, emocje i ogląda się go ciekawie, ale zebranie przez Nicka Fury'ego nowych Avengers z Kapitanem Ameryką i Kapitan Marvel do walki z najeźdźcami w dużej mierze buduje potencjał i chęć poznania dalszych losów. A to niestety pozostanie tylko w sferze domysłu. Choć ogląda się to świetnie i ten serial zasługuje na dobre oceny, nadal pozostaje dość przyjemną ciekawostką, która nie wywołuje tak samo dużych emocji, jak filmy i seriale aktorskie MCU. Może jakby była tu większa historia, która do czegoś by prowadziła, a nie rozmaite linie czasowe rozpisane na odcinek, nabrałoby to większego znaczenia, ale na razie jest dobrze. Tylko dobrze, a cały koncept wydaje się mieć potencjał na więcej. Odcinek, podobnie jak poprzedni, świetnie bawił się humorystycznymi niuansami nawiązującymi do filmów. W MCU agent Coulson był psychofanem Steve'a Rogersa, a tu w pewnym sensie staje się dziwacznie śmiesznym fanem Thora i jego perfekcyjnych włosów. Drobny gag, ale dobrze trafiający w określone punkty. A tego typu motywów było kilka. What If...? dostarcza wrażeń, emocji, ale nadal odczuwam niedosyt. Być może format na takie historie jest za krótki, by dać pełnię satysfakcji? Jednak dobre i przemyślane osadzenie w konwencji MCU daje rozrywkę na oczekiwanym poziomie, a to chyba jest najważniejsze. Duży plus za Fury'ego, który w końcu pokazał, jakim jest twardzielem.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj