Trudno powiedzieć, że był to słaby czy zły odcinek. Wręcz przeciwnie, stał na całkowicie przyzwoitym poziomie, tak jak cała druga połowa sezonu. Podczas finału 4. serii White Collar, twórcom udało się uniknąć oczywistych rozwiązań czy nadmiernych uproszczeń. Z drugiej jednak strony, nie zaprezentowali niczego, co by wgniotło widza w fotel. Było przyzwoicie, ale z momentami.

Wreszcie otrzymujemy finał pogoni za pudełkiem z dowodami, które mają uniewinnić ojca Neala. Wszystko szło dosyć przewidywalnym torem zdarzeń - aż do finału, który nieco namieszał. Przyśpieszenie akcji FBI przez agentkę Callaway, nagła wizyta Pratta czy odsunięcie Petera z dowodzenia operacją to standardowe zagrania ze strony scenarzystów, mające na celu zdynamizować akcję i podnieść napięciesss. Jednakże w żadnej minucie odcinka nie dało czuć presji czasu, jaka ciążyła na naszych bohaterach. Ich stoicki wręcz spokój wydawał się zdecydowanie nie na miejscu. Neal z Jamesem powinni wręcz szaleć i wyrywać sobie włosy z głowy, żeby wyprzedzić ekipę FBI coraz to sprawniej przeszukującą Empire State Building. Tymczasem oni spokojnie konstruowali plan. Ten finalnie oczywiście się powiódł, co nie jest wielkim zaskoczeniem, biorąc pod uwagę zdolności Caffreya czy Mozziego.

[image-browser playlist="593590" suggest=""]
©2013 NBCUniversal

W tym całym zamieszaniu wielki niesmak pozostawia cliffhanger, który został podzielony niejako na dwie części. Pierwsza z nich, czyli James i jego przeszłość oraz odwrócenie się od syna, wypadła całkiem przyzwoicie i wiarygodnie, a także pokazała, że z tego wątku da się jeszcze co nieco wyciągnąć. Dużo większy zawód budzi Peter wyprowadzany w kajdankach za domniemane morderstwo. Postawienie go w roli kozła ofiarnego jest co najmniej nie na miejscu i nie budzi większych emocji. Wiemy bowiem, że prędzej czy później będzie wolny i nie wyniknie z tego żaden solidny wątek. White Collar opiera się bowiem na kombinacji: agent FBI – resocjalizowany więzień. Tym bardziej nie widzę sensu w stawianiu go w takiej pozycji. Samo odwrócenie się Jamesa wystarczyłoby jako dobre zakończenie historii oraz cliffhanger.

W "In the Wind" dużo lepiej od wątku głównego wypadły te poboczne. Sceny Neala z Sarą był naprawdę genialnie napisane. Nie tylko dostarczyły tak potrzebnego humoru, ale podkreśliły tę jakże ciekawą relację pomiędzy bohaterami. I choć najważniejsze nie zostało powiedziane wprost, ale zostało zawarte między wierszami, to bardzo dobrze pokazało podejście tych dwóch postaci do związku. Pozostaje mieć nadzieję, że wątek ten nie zostanie porzucony w 5. sezonie, bowiem Nealowi od dłuższego czasu brakuje dobrego wątku miłosnego, a ten na taki się zapowiada.

[image-browser playlist="593591" suggest=""]
©2013 NBCUniversal

Relacje ogólnie były najmocniejszą stroną odcinka. Niezależnie czy chodziło o Caffreya i Jamesa, czy o Petera i Neala. Twórcy dosyć ładnie w te sceny wpletli morał, który stanowi kwintesencję tego, co chcieli nam przekazać: rodzina to nie więzy krwi, ale to ci, którzy są z nami, kiedy ich potrzebujemy. Prawda, że ładne?

Czwarty sezon się zakończył i można powiedzieć jedno - szkoda, że będzie następny. Widać, że twórcom kończą się pomysły i lepiej byłoby zakończyć serial teraz, kiedy zanotował lekką zwyżkę formy. Finał zresztą zamknął większość wątków, a cliffhanger - delikatnie to ujmując - nie był najwyższych lotów. Summa summarum, było to przyzwoite zakończenie średniego sezonu.

Ocena: 6/10

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj