Konstrukcja fabularna była dużym atutem pierwszego tomu długiej, jubileuszowej serii. Rozkładając historię na 52 wydawane w tygodniowych odstępach zeszyty, twórcy nie musieli iść na skróty. Mogli poświęcić dużo czasu każdemu ze stopniowo zazębiających się wątków, tkając szeroką sieć powiązań i myląc tropy. Carmine Falcone, który zniknął już ze sceny, przez długi czas wydawał się być głównym rozgrywającym, ale okazał się jedynie uczestnikiem wielkiego spektaklu, zaaranżowanego przez ukrywającego się w cieniu złoczyńcę. Końcówka pierwszego tomu przyniosła nam odpowiedź na pytanie, kto pociągał tu za sznurki i długi czas wodził Batmana za nos - Thomas Elliot alias Hush. Tylko czy aby na pewno? A może to nas twórcy skutecznie wodzą za nosy? Oprócz tej kluczowej, mieliśmy jeszcze kilka innych niespodzianek. Wydawałoby się niezłomny, stojący na straży prawa Jason Bard, nowy komisarz policji w Gotham, okazał się pomagierem złoczyńcy. Z więzienia został uwolniony Zachary Gate alias Architect, znany z serii Scotta Snydera The Gates of Gotham. To z nim, zaraz na początku drugiego tomu, ma do czynienia Batman, próbując udaremnić jego plan zniszczenia potężnej radiolatarni. Także od tego momentu zaczyna tworzyć się w komiksie chaotyczna fabularna układanka, której jedynym uzasadnieniem wydaje się być obecna sytuacja Gotham City. Wojna gangów, nawiedzenia w Azylu Arkham, tajemnicza epidemia w Narrows i terrorystyczne ataki - miastem nieradzącego sobie z eskalacją wydarzeń Batmana zawładnął chaos. A spotęguje go jeszcze komisarz Bard, wymuszając ogłoszenie stanu wyjątkowego, co tylko podkręci i tak już nie najlepsze nastroje mieszkańców Gotham.
Źródło: Egmont
W samym środku tego chaosu jest... czytelnik. W pierwszym tomie Wiecznego Batmana fabuła została zgrabnie pociągnięta do punktu krytycznego, a kiedy ów nastąpił, materiał wyjściowy nagle zaczął rozłazić się w szwach. Poboczne wątki - ten z Catwoman czy z bohaterką o imieniu Spoiler - zamiast intrygować, jak to miało miejsce wcześniej, raczej dekoncentrują. Wisienką na torcie są zaś perypetie Alfreda, dla którego postaci Scott Snyder w ramach Nowego DC wydaje się nie mieć litości (wystarczy przypomnieć sobie album Śmierć rodziny). W pierwszym tomie Wiecznego Batmana ów bohater zostaje najpierw potraktowany wstrzykniętą domózgowo toksyną strachu, by w drugim, będąc wciąż pod działaniem specyfiku, zostać przeniesionym do Azylu Arkham, w którym obecnie rządzą duchy i szaleńcy. Zresztą ten umieszczony w szpitalu nadprzyrodzony wątek jest w komiksie zupełnie nie na miejscu, wciśnięty bardziej na siłę niż z logicznego punktu widzenia. Plusem perypetii Alfreda jest przejęcie jego dotychczasowych obowiązków przez córkę lokaja, Julię Pennyworth, która dzięki swojemu zachowaniu i wojskowym umiejętnościom staje się najjaśniejszym punktem drugiego tomu Wiecznego Batmana aż do jego dramatycznej końcówki. Właśnie w końcówce twórcy wychodzą w końcu na prostą i fabuła zaczyna ponownie intrygować. Przez większość komiksu Batman dwoił się troił, usiłując zapobiec jak zwykle rzeczom niemożliwym, i raz mu się to udawało, raz nie. Był tak bardzo zajęty i działo się tak wiele, że nawet jego detektywistyczne umiejętności nie pomogły mu w ogarnięciu całości obrazu - stąd w końcówce drugiego tomu widzimy bohatera trochę z ręką w nocniku, bo nagle wydarzają się rzeczy, na które wcale nie był przygotowany. To dobrze rokuje na przyszłość i mimo ogromu fabularnego chaosu w drugim tomie pozwala wierzyć, że twórcy nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Warto też poświęcić czas na spokojną, ponowną lekturę komiksu - przy drugim podejściu historia już tak bardzo nie razi. Na szczęście nawet mimo scenariuszowych niedostatków Wieczny Batman wciąż sprawia dużo frajdy swoją stroną wizualną. Poprzedni tom zdążył już nas przyzwyczaić do całego spektrum stylów prezentowanych przez różnych rysowników pracujących przy kolejnych zeszytach i ten zabieg ponownie się sprawdza. Raz jest lepiej, raz gorzej, ale ta różnorodność po prostu cieszy, choć mimo wszystko i tak najlepiej wypadają stałe punkty programu, czyli rysunki i okładki Jasona Faboka. To jego prace pojawiają się w kluczowych dla fabuły momentach i to na jego artystycznej wrażliwości można całkowicie polegać. Dlatego gdy zmęczy nas czytanie komiksu, zawsze pozostaje uczta dla oczu - w tej kategorii Wieczny Batman sprawdza się doskonale.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj