Po względnie spójnym i uporządkowanym wprowadzeniu czas na drugi odcinek Wiedźmina, w którym na wierzch zaczynają wychodzić największe bolączki tego serialu. Jest on bowiem przeraźliwie nudny i wszystko za sprawą wątków postaci, które są nam całkowicie obojętne. Wiedźmin od Netflixa od pierwszego sezonu ma problem z zainteresowaniem nas losami tych postaci, które nie są tak atrakcyjne jak w literackim oryginale. Rzecz w tym, że jeśli jeszcze śledzimy tropiącego Rience'a Geralta lub zbliżające się do siebie Yennefer i Ciri, to całość daje radę. Kiedy jednak znikają oni z kadru, robi się naprawdę potwornie nudno i chce się zwyczajnie te sceny przewijać. Mam na myśli szczególnie wprowadzenie do wątku Fringilli, ale też Jaskra i Radowida oraz Cahira z elfem Gallatinem. Każda z tych historii wymaga od nas cierpliwości i zainwestowania swojego skupienia w to, co chcą powiedzieć nam o tych postaciach twórcy. Problem w tym, że kiedy faktycznie się na tym skupimy, to możemy poczuć się urażeni oglądaniem czegoś tak pozbawionego jakiegokolwiek polotu. Fringilla nigdy nie została uczciwie i w sposób naturalny zbudowana jako postać zasługująca na ten czas ekranowy, który zabiera innym postaciom. Jaskier w prozie Sapkowskiego miał swoją jasną i określoną rolę, natomiast z racji tego, że jest tak popularną postacią, to też scenarzyści chcieli znowu zwiększyć jego udział w tej opowieści i wykombinowali mu wątek romantyczny. Nie wnosi nic do głównej historii, bo mamy do czynienia z poboczną opowieścią napisaną dla drugoplanowej postaci. A ponieważ jest to związek homoseksualny, to Netflix po raz kolejny pokazuje, jak nie powinno się tego robić, tokenizując postacie LGBT. Na koniec jest jeszcze Cahir, który – jak wiadomo z książek – odegra jeszcze ważną rolę w tej opowieści, więc to zrozumiałe, że powinien być czymś podbudowany. Problem w tym, że to, co wymyślają twórcy z doklejonym na ślinę elfem granym przez Robbie'ego Amella, to do bólu generyczne motywy, które nas szybko znudzą swoją przewidywalnością.
Netflix
Nie inaczej jest w przypadku Emhyra, który szlaja się po zdobytej Cintrze i pokazywany jest zarówno przez scenariusz, jak i oko kamery jako schematyczne do bólu zagrożenie. Emhyr zamiast budzić choćby najmniejsze emocje, jest typowym antagonistą serialu fantasy, który subtelnie wychyla kielich z wcześniej sprawdzonym pod kątem trucizny trunkiem i wygłasza bezpłciowo swoje banialuki. Zauważcie, że każde jego pojawienie się na ekranie obnaża umiejętności twórców i pokazuje, że nie mają oni zupełnie pomysłu na tę postać. Podobnie jest z Dijkstrą i Filippą. Oni nawet osobno są niesamowicie ciekawymi postaciami i szczególnie Dijkstra powinien w tym sezonie brylować. Twórcy wymyślili sobie jednak, że aby pokazać ich złożoną i demoniczną naturę... W sumie nie jestem ostatecznie pewny, co chcieli pokazać sceną sadomasochizmu. Wychodzi tutaj całkowity brak zrozumienia książek, bo nawet jeśli ktoś je przeczytał, to mocno wątpliwe jest, że dobrze zrozumiał zawarte w prozie Sapkowskiego motywy. Dlatego też każda nasza podróż do Redanii jest zwyczajnie uciążliwa, ale podobnie jest też z Aretuzą. Kiedy trafiamy do magów, mamy nudne przestrzenie i bohaterów mówiących do siebie smutne rzeczy. Jest tam budowana całkiem ciekawa intryga ze znikającymi Nowicjuszkami, co łączy się potem z odkryciem przez Geralta „wyhodowanej” fałszywej Ciri, ale tego na godzinny odcinek zebrało się może pięć minut, razem ze sceną walki. Widać zatem, ile jest sztucznego wypełniania czasu ekranowego zbędnymi elementami. Oczywiste jest, że książki mocniej skupione były na postaciach Geralta i Ciri, ale serial rządzi się swoimi prawami i naturalne jest, że musimy przeskakiwać od miejsca do miejsca i nie zawsze oko kamery może być skupione na wymienionych wyżej postaciach. Rzecz w tym, że trzeba by oddać pisanie ludziom z umiejętnościami, którzy mając do dyspozycji Jaskra, Cahira i elfie komanda, dopisaliby im naprawdę interesujące wątki, które mogłyby być inne od tego, co pisał Sapkowski, ale jednocześnie spójne i zawierające istotną dla prozy polskiego autora esencję. Tutaj popełniono wiele grzechów, a największym nie jest to, że wyszło źle, ale że wyszło okrutnie nudno.
Netflix
+8 więcej
Plusem odcinka jest na pewno podróż Yennefer i Ciri, która przypominała to, co mieliśmy w książkach i była to okazja do tego, by obie postaci zbliżyły się do siebie. Co prawda znowu zobaczyliśmy zupełnie nieatrakcyjne formalnie sceny wizji i traum głównej bohaterki, ale można to wybaczyć, bo też ciekawe było pokazanie bohaterce przeszłości Yennefer, co też na pewno pozwoli jej zrozumieć pobudki czarodziejki. Na moment mieliśmy też coś dla fanów, bo zestawiono nam Geralta i Jaskra we wspólnym rozwiązywaniu zadań, ale są to tak małe rzeczy, z których naprawdę trudno się cieszyć.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj