Wikingowie: Walhalla w pierwszej serii byli dość sztampowi, bo showrunner Jeb Stuart nie wymyślał niczego nowego, a opierał historię na schemacie wałkowanym w Wikingach do znudzenia – była walka o władzę, a wściekli bohaterowie płynęli do Anglii po zemstę. To typowe, ale się sprawdzało, o czym pisałem w recenzji pierwszej serii. Nowy sezon zaś to pokaz kreatywności scenarzystów, którzy postawili na oryginalne pomysły. Szkoda więc, że nie są one ciekawe i oferują wyłącznie dłużyzny, nudę, mało interesujące postacie i masę nietrafionych decyzji. Marcin Dorociński ma bardzo malutką rolę króla Jarosława Mądrego, który włada Nowogrodem. Jest to więc kolejna lokacja, którą poznajemy w serialu Wikingowie, ale jej rola w 2. sezonie jest marginalna. Polski aktor ma tak naprawdę kilka scen na przestrzeni paru odcinków, więc niewiele mógł zrobić, by udowodnić, że naprawdę pasuje do tej konwencji. Można powiedzieć, że jego obecność obnaża problem całego serialu, bo w tych kilku momentach pokazuje więcej charyzmy i charakteru niż cała główna obsada razem wzięta. Aktorzy starają się, ale ich bohaterowie nie zdołali dojrzeć. Widzowie nie będą się nimi ekscytować – tak jak postaciami Ragnara, Bjorna czy Lagerthy. To wina scenariusza, wizji, a także złego prowadzenia aktorów przez reżyserów – po prostu zabrakło im umiejętności.
fot. Netflix
+3 więcej
W pierwszej serii najlepiej to działało, gdy trójka głównych bohaterów miała wspólny wątek. Teraz Harald, Leif oraz Freydis dostali zasadniczo oddzielne historie, chociaż Harald i Leif podróżują razem. Żadna z tych opowieści nie jest interesująca, nie ma potencjału, a ciągłe dłużyzny i skupienie na nudnych aspektach sprawiają, że tracimy ochotę na kolejny odcinek. Produkcja Wikingowie: Walhalla zwyczajnie męczy w 2. serii, bo wciąż czekamy, aż coś zacznie się dziać. Gdy już pojawia się światełko w tunelu, to widzimy kolejne karygodne decyzje fabularne. Odtwarzanie głupich wątków z pierwowzoru (w stylu narkotycznych wizji wikinga) jest zwyczajnie irytujące. Leif wypada fatalnie ze swoimi wewnętrznymi rozterkami i życiem miłosnym, a historia Haralda, która miała doprowadzić do powstania armii, by odbić Norwegię, okazuje się czymś zupełnie innym – twórców nie interesują aspekty przygodowe, batalistyczne czy takie, które mogłyby nadać tempo serialowi  (fabuła wlecze się niemiłosiernie!). Zamiast tego mamy kiepskie wątki obyczajowe, które przepełniają ten sezon. Na tle wszystkich wyróżnia się jedynie Freydis, bo aktorka włożyła w tę rolę sporo emocji i serca. To widać i to działa! Jej historia miała potencjał, ale niestety z czasem wątek stał się banalny. Jego zakończenie to dowód na to, że sezon nie miał dużego budżetu, bo bitwa została po kilku sekundach ucięta decyzją fabularną. To aż dziwne – w materiałach promocyjnych mamy groźnych wikingów z bronią, a w całym sezonie dostajemy kilka krótkich scen akcji. Kompletnie odcięcie wątku angielskiego od wikingów też jest dziwne, bo wygląda to tak, jakbyśmy oglądali dwa różne seriale. Ma to sens, gdy historie się mieszkają. W opowieści wikingów mamy operę mydlaną bez ładu i składu, a w Anglii serial kostiumowy o dworskich intrygach. Znów jednak obnaża on brak wizji i umiejętności twórców. Zbyt dużo w tym absurdalnych zachowań, które nie są poparte żadnym fabularnym fundamentem. Przoduje tutaj królowa ze swoimi decyzjami dotyczącymi Goodwina i jego lubej. Szybko okazuje się, że intryga, w centrum której znajduje się mężczyzna, nie jest tak jednoznaczna. Trudno powiedzieć, czy podejrzenia królowej mają jakiś sens – pod kątem czysto fabularnym są go pozbawione. Te fanatyczne ataki na bohatera wydają się zwyczajnie głupie, bo władczyni nie ma żadnego racjonalnego powodu, by tak postępować. Finał sugeruje, że coś jest na rzeczy, ale droga do niego prowadzi przez niedopracowany scenariusz, który rozpada się jak domek z kart przez zlekceważenie kluczowych momentów. Olaf Sigurdsson to najciekawsza postać 2. sezonu. Jest stereotypy, ale ma charakter i charyzmę. Twórcy nieźle ukazują wizję chrześcijańskiego wikinga, który manewruje w świecie polityki, religii i osobistych konfliktów. To zdecydowanie najlepszy wątek i dość rozsądnie kreowany czarny charakter. Wikingowie: Walhalla rozczarowują,  bo twórcy dostali świetny temat, który zwyczajnie marnują. Można byłoby przymknąć oko na wątki obyczajowe, gdyby chociaż miały lepszą jakość. Niestety wiele rzeczy zawodzi  – w tym gra aktorów. Nowy sezon nudzi i nie zachęca do powrotu do tego świata w 3. serii, choć trzeba przyznać, że ma dobre momenty.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj