Gemma (Imogen Poots) i Tom (Jesse Eisenberg) są młodą parą na dorobku, która marzy o własnym kawałku podłogi. Przytulnym gniazdku, w którym w przyszłości mogliby założyć rodzinę. On jest ogrodnikiem, ona nauczycielką w podstawówce, więc ich możliwości finansowe są mocno ograniczone. Nic więc dziwnego, że gdy widzą ogłoszenie o tanich domkach z ogródkiem na przedmieściach, natychmiast postanawiają je zobaczyć. Nie wycofują się nawet wtedy, gdy sprzedawca zachowuje się jakby był psychopatą, czekającym na swoje następne ofiary. Ciekawość jest silniejsza. Przyjeżdżają więc za nim na osiedle, w którym wszystkie domki są identyczne. Nie różni ich nic oprócz numeru na drzwiach. Każdy ma mały ogródek, zieloną elewację i biały dach. Są ich setki. Ulice osiedla to czysty labirynt. Jest jeden mały problem, nikt tu nie mieszka. Wszystkie budynki są puste, a sprzedawca też nagle rozpływa się w powietrzu, pozostawiając klientów samych w tej pułapce, z której nie potrafią uciec. Gdyby tego było mało, ktoś zostawia niemowlę w pudełku z dziwną instrukcją. Para ma je wychować, wtedy będzie mogła odejść. Tym samym nasi bohaterowie, niczym rozbitkowie na bezludnej wyspie, muszą szybko, chcąc nie chcąc, stworzyć rodzinę. A nie jest to proste, ponieważ podrzutek nie jest do końca normalnym dzieckiem… Film rozpoczyna scena, w której pisklę wyklute z podrzuconego kukułczego jaja wyrzuca z gniazda inne małe, tym samym je zabijając. Następnie doprowadza do wycieńczenia swoich ptasich rodziców, zmuszając ich do ciągłego karmienia. Doprowadza ich na skraj wytrzymałości. Jest to alegoria tego, co później obserwujemy, gdy główni bohaterowie mają wychować pozostawione pod ich opieką dziecko. Wiwarium swoją konstrukcją przypomina Link not found. Ma bardzo ciekawy punkt wyjścia, twórcy biorą marzenie większości przedstawicieli klasy średniej o posiadaniu własnego domu i zamieniają je w koszmar. Bohaterowie zostają niejako zmuszeni do realizacji tego marzenia w tempie ekspresowym, eliminując z tego układu tylko uczucia. Tak więc para, która jest dopiero na początku swojej drogi, z dnia na dzień musi utworzyć w pełni funkcjonującą rodzinę, co z góry jest skazane na porażkę. Po pierwsze niemowlę, które mają wychować nie jest ich, nie planowali adopcji, nie czują więc z nim żadnej więzi emocjonalnej. Po drugie dziecko, gdy trochę podrasta (w zaledwie kilka dni) zachowuje się jak skrzyżowanie Pee Wee Hermana z młodym Sheldonem. Problem tej produkcji polega na tym, że błyskawicznie traci nie tylko zainteresowanie widza, ale także sens. Szybko bowiem orientujemy się, że twórcy nie mają pomysłu na to jak poprowadzić ową historię. Nie znają odpowiedzi na pytanie, które sami stawiają, czyli „po co to wszystko?”. I może w serialu, z racji tego że konstrukcja odcinka jest krótsza, można na to przymknąć oko, to przy pełnometrażowej fabule zaczyna to męczyć. Mamy tu naprawdę ciekawie zawiązaną fabułę - podrzucenie dziecka innego gatunku do rodziny i zmuszenie jej do wychowania go. Tylko, że chcielibyśmy widzieć jakiś cel w tym działaniu.
foto. materiały prasowe
Na siłę można pomyśleć, że reżyser Lorcan Finnegan chce tym obrazem pokazać pułapkę, jaką dla młodych ludzi na dorobku może być monotonne życie na przedmieściach, wyzbycie się wolności i spontaniczności, jaka towarzyszyła im w latach młodości, gdy mieszkali w mieście. Ostrzeżenie, że zbyt szybkie założenie rodziny bez wcześniejszego przygotowania może okazać się wycieńczające, a nawet może prowadzić do rozpadu związku. Czy jednak faktycznie takie było przesłanie reżysera? Trudno powiedzieć. Końcówka filmu zbyt mocno idzie w stronę science fiction, nie dając nam nic poza psychodelicznymi scenami pokazującymi rodziny w tej samej sytuacji.   Jesse Eisenberg i Imogen Poots robią co mogą, by poprzez swoich bohaterów zainteresować widza fabułą, jednak to nie wystarcza. W Wiwarium brak puenty, przez co całość wypada blado. Jesse świetnie portretuje Toma, mężczyznę, który z każdym dniem zaczyna coraz mocniej kombinować jak uciec z tego przytulnego więzienia, jednak gdy widzimy, że jego działania do niczego nie prowadzą, przestaje nas on interesować. Zresztą scenarzystę chyba też, bo gdzieś od połowy filmu zaczyna spychać Toma na drugi plan, czyniąc z Gemmy główną bohaterkę. Pokazując tym samym, że w każdym gospodarstwie domowym, to kobieta gra główne skrzypce.  Wiwarium miało zadatki na to, by być ciekawym filmem, jednak przez słabą drugą połowę staje się kolejną produkcją, o obejrzeniu której zapomnimy po miesiącu. Jedyne co być może zapadnie w naszej pamięci, to widok równo poustawianych, idealnych domków na ulicy. Może.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj