Władca pierścieni: Pierścienie Władzy to serial, więc pierwsze dwa odcinki mają za zadanie wprowadzić widza w historię. Twórcy stawiają na ekspozycję i nigdzie się nie spieszą. Tempo musi być wolniejsze na tym etapie, byśmy mogli poznać Śródziemie z czasów Drugiej Ery oraz rozsianych po różnych miejscach bohaterów. Gdyby twórcy zrobili to na szybko, z pewnością odbiłoby się to na jakości produkcji. A tak mamy kapitalnie skonstruowaną opowieść, która angażuje od pierwszej do ostatniej minuty. Buduje też znakomity potencjał, pokazując cztery kompletnie różne wątki, które najpewniej będą się ze sobą przeplatać. Każdy jest na swój sposób interesujący i fascynujący. Twórcy doskonale wiedzą, jak budować opowieść, by zgodnie z zasadami seriali zwiastowała naprawdę emocjonujące wydarzenia. To nie film, by w ciągu dwóch godzin przejść do epickiego finału. Te odcinki przypominają mi bardziej pierwszą godzinę Drużyny Pierścienia, która stawiała na ekspozycję, zapowiadając wiele na przyszłość. Epizody te spełniają swoją funkcję wyśmienicie. Nie ma tu przestojów czy dłużyzn. I wszystko ma znaczenie! Ten świat spodoba się nie tylko tym, którzy dobrze znają Śródziemie, ale też osobom, które nie widziały filmów Jacksona.
fot. Amazon Prime Video
To najbardziej spektakularna produkcja ze świata seriali. Nie ma sobie równych pod względem jakości wizualnej. Wygrywa ze wszystkim, co do tej pory widzieliśmy – nawet z Grą o tron! Pokazuje, że konkurencyjny Ród smoka z efektami komputerowymi, na które widzowie narzekają, wygląda tanio. Tutaj wszystko jest dopracowane do perfekcji. I chyba nie powinno to dziwić, skoro ILM i Weta Digital przodują w pracy 20 firm od CGI. To pozwala na immersję na poziomie niespotykanym w świecie seriali. Naturalnie nasuwają się skojarzenia z trylogią Władca Pierścieni. Tak, jest tutaj dużo CGI, ale jest to doskonale wykorzystane. Juan Antonio Bayona w roli reżysera zmienia się w malarza rysującego pełne przepychu kadry. Ich wyjątkowy klimat sprawia, że w wielu momentach na usta automatycznie ciśnie się "wow!". To poziom największych hollywoodzkich superprodukcji. Mamy idealny balans pomiędzy CGI i efektami praktycznymi. Tak naprawdę do końca nie wiemy, co jest prawdziwe, a co wykreowane przez komputer. Ten świat przypomina krainę Jacksona. Pozwala nam poczuć nutkę filmowej magii z Władcy Pierścieni. Tego nie da się podrobić! Jednocześnie też podkreśla problemy Hobbita. Galadriela jest inną postacią niż wersja Cate Blanchett, ale nie ma w tym niczego złego. Morfydd Clark przyciąga do ekranu. Jest charyzmatyczna i intrygująca. Sprawia, że od razu lubimy jej postać. Aktorce udało się osiągnąć coś, czego się nie spodziewałem: bardzo szybko zaangażowałem się w jej historię. I nawet nie porównywałem jej roli do tej Blanchett. Uważam jednak, że bohaterka za mocno oparta jest na motywie zemsty. Obsesyjnie wręcz poluje na Saurona. A to przecież elfka borykająca się z ogromną stratą. Pojawiają się momenty, gdy możemy na nią w taki sposób spojrzeć – w Lindon, w scenach z Elrondem czy podczas podróży do Valinoru, gdy podejmuje decyzję o powrocie do Śródziemia. Jest ich za mało. Twórcy chcieli udowodnić, że jej mroczne motywacje mają określone źródło. Nawet pada zdanie, że w jakimś stopniu to ona była odpowiedzialna za to, że zło wciąż gdzieś się tam czaiło. I trudno się z tym nie zgodzić. Nie zmienia to jednak faktu, że Clark powinna rozwinąć tę bohaterkę – położyć większy nacisk na czynnik ludzki, by była ona kimś więcej niż uosobieniem zemsty. Na ten moment jednak jest to postać ciekawa, świetnie zagrana i dobrze budująca nić porozumienia z widzem. Jej walka ze śnieżnym trollem ma prawo się podobać, a krytykowany motyw z wyskokiem z miecza ma jak najbardziej sens. Relacja Galadrieli z Halbrandem na morzu wydaje się najmniej rozwinięta. Mężczyzna dostał sporo czasu w 2. odcinku, by móc wywrzeć na nas jakieś wrażenie, ale i tak wypada najsłabiej w porównaniu do innych bohaterów. Trudno powiedzieć, jaka jest tego przyczyna. Coś tutaj wyraźnie nie zagrało. Halbrand obok Gil-Galada pozostawia z obojętnością.
fot. materiały prasowe
+70 więcej
Wątek harfootów jest najlżejszy ze wszystkich, co oczywiście nie jest wadą. Pokazuje różnice i podobieństwa względem świata hobbitów. Historia Nori i Poppy wprowadza trochę luzu. Dziewczyny mocno się od siebie różnią. Bardziej podoba mi się Nori, bo jest wyrazista. Ma po prostu "to coś", co miał również młody Bilbo. Jest ciekawa świata i chce przeżyć przygodę. Na pochwałę zasługuje aktorka, która doskonale oddała tę postać pod kątem emocjonalnym. Połączenie tego z wątkiem Nieznajomego buduje świetny potencjał. Wszystko za sprawą tajemnicy związanej z pytaniem: kim jest Nieznajomy? Tworzenie teorii i dyskusje na temat tej postaci mogą napędzać widzów tygodniami. Teraz ten wątek może wydawać się najmniej angażujący, bo skupia się na przedstawieniu postaci harfootów i dziewczynach, ale później z pewnością nas zaskoczy.  Młody Elrond jako polityk sprawdza się całkiem nieźle. Nie jest to może Hugo Weaving, ale też nie jest to ten sam elf, którego pamiętamy. Aktor kreuje go interesująco, ale twórcy niestety zapomnieli o jego ludzkiej stronie. Lepiej wypada Durin, który ma charakter krasnoluda. To, że obraża się na Elronda, ma podstawy fabularne, dobrze tłumaczące brak normalnych relacji elfów z krasnoludami. Świetnie wypadły też sceny z rytuałem wytrzymałości, w których twórcy mogli dobrze podkreślić różnorodność krasnoludów. Niektóre postacie przypominały tych z Hobbita, inne wyglądały zupełnie inaczej. Do tego pokazano również kobiety! Disa, żona Durina, kradnie wszystkie sceny i wzbudza sympatię. Cały wątek powiązany z planem wykucia pierścieni jest intrygujący i buduje potencjał na przyszłość. Rozmowa księcia Durina z ojcem zwiastuje, że jest tutaj coś więcej na rzeczy, więc nasza ciekawość zostaje pobudzona. Nie pamiętam produkcji, która by tak mocno na mnie zadziałała. A wszystko dzięki muzyce Beara McCreary'ego, która fenomenalnie działa na ekranie i łączy się z epickim rozmachem Władcy Pierścieni. Różnorodność tematyczna jest tu niesamowita. Początek z tematem przewodnim Galadrieli porusza emocje, a wejście Elronda do Khazad Dum wzbudza zachwyt i powoduje ciarki na plecach. Mamy tu mnóstwo momentów, które czynią z tego serialu audiowizualną ucztę. Zaskakuje scena z wpłynięciem elfów do Valinoru. Okazało się, że śpiew w tle utworu to pieśń tych bohaterów.  Juan Antonio Bayona potrafi pracować z aktorami. Prowadzi ich tak, że postacie zostają dobrze zaprezentowane, nawet gdy na tym etapie nie mają zbyt wiele do zaoferowania (Elrond, Gil-Galad, Halbrand). Reżyser jest też specem od wizualnego opowiadania historii, który doskonale czuje grozę. Orkowie przypominają straszydła z jakiegoś horroru. Scena w domu Bronwyn i Theo, gdy ork wychodzi z tunelu, robi wrażenie. Nie przeszkadza fakt, że Bayona stosuje zagrania dość oczywiste, bo osiąga dobry efekt i buduje napięcie. A to trudne na początku serialu, gdy jeszcze nie jesteśmy zżyci z bohaterami i nie zależy nam na ich losie. Co ciekawe, nie kopiuje on Petera Jacksona, ale stawia na swój styl. Oczywiście przewijają się sceny epickich krajobrazów, inspirowane filmową trylogią, ale jest to naturalne.  Arondir jako elficki żołnierz to jedna z najciekawszych postaci. Jego kolor skóry (tak hejtowany przez niektórych widzów) nie ma żadnego znaczenia. Reżyser świetnie prowadzi jego wątek i przedstawia uczucie do Bronwyn. Nie ma tu kiczu czy górnolotnych słów. Ba, nawet nie zobaczymy ich pocałunku! To emocje drzemiące w tych postaciach mówią nam, że parę tę łączy coś głębokiego, ważnego i – w okresie Drugiej Ery – niespotykanego. Było kilka scen, które mogły wyjść banalnie, ale tak się nie stało. To był ryzykowny wątek, ale wypadł bardzo interesująco. Z tym jest też związana historia Theo i miecza w jakimś stopniu łączącego się z Sauronem. Ciekawy wątek z ogromnym potencjałem na przyszłość! 

Władca Pierścieni - najważniejsze postacie z serialu

Fot. Materiały prasowe
+20 więcej
Serial Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy na ten moment nie tylko spełnia oczekiwania, ale pod wieloma względami je przewyższa. Audiowizualna uczta sprawia, że dostajemy coś na niespotykanym poziomie. Jeśli premiera serialu ma taki rozmach realizacyjny, to można zadać pytanie: co będzie dalej? W końcu to na koniec sezonu dzieją się najważniejsze rzeczy. Obok tego jednak dostajemy to, co najważniejsze: dobrze skonstruowaną, ciekawą i wywołującą emocje historię z bohaterami, do których chętnie wrócimy w kolejnych odcinkach. Mam jedynie pewne wątpliwości co do Galadrieli, Elronda i Halbranda. W wątku elfów scenariusz nie pozwala wykorzystać potencjału postaci. Zdarza się, że jest niemrawo, a dialogi wydają się sztywne. Całość sprawdza się fantastyczne jako wstęp do dalszej opowieści. Pierwsze odcinki mają przedstawić bohaterów, zbudować świat i wprowadzić widza w historię. Na ten moment widzieliśmy zaledwie cząstkę tego, co zapowiadały zwiastuny. Nie było jeszcze Numenoru! Z niecierpliwością więc czekam na kolejne odcinki.   
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj