Matt Damon znów z potem na czole biega, skacze i przebija się przez tłumy ludzi w obawie przed schwytaniem. Myli się ten jednak, kto myśli, że chodzi o czwartą część przygód Bourne'a - mowa bowiem o "Władcach umysłów", nowej produkcji ze stajni Universal Pictures.

Obraz (będący reżyserskim debiutem George'a Nolfiego, scenarzysty "Ultimatum Bourne'a") jest adaptacją noweli kultowego już pisarza science-fiction, Philipa K. Dicka. Jeżeli jesteście fanami jego twórczości, to do kina polecam wziąć świeczkę - przyda się przy poszukiwaniu podobieństw do pierwowzoru. Z tego zapożyczono jedynie główne założenia świata przedstawionego, sama fabuła zaś jest stosunkowo nowym pomysłem.

[image-browser playlist="" suggest=""]

David to polityk kandydujący na posadę senatora. W trakcie powtarzania swojego przemówienia w łazience poznaje Elise, graną przez jakże urodziwą Emily Blunt. I jak to w Hollywood bywa, jest to miłość od pierwszego wejrzenia. Sprawy zaczynają się komplikować, gdy do akcji wkraczają tajemniczy ludzie w kapeluszach, którzy starają się trzymać parę z dala od siebie. Jak się okazuje, są to pracownicy Biura Korekt, czuwający nad tym, by Boży Plan został idealnie wypełniony. A tak się niestety dla naszych bohaterów niefortunnie składa, że w kartach zapisane jest, iż David i Elise mają się spotkać tylko jeden jedyny raz. Polityk nie zamierza tak łatwo się poddawać i godzić się z losem, lecz walczyć o ukochaną.

"Władcy umysłów" podejmują nieśmiertelny temat wolnej woli współistniejącej z przeznaczeniem. Z problemem tym zmagano się już za czasów Cycerona, mozolnie szukając sensownego połączenia obu pojęć. Niedoskonałość teorii przetrwała aż do naszych czasów i także "The Adjustment Bureau" nie jest wolne od błędów. Wszystko to jednak może zostać wybaczone, jako że film trzyma dosyć równe, szybkie tempo, dzięki czemu nie ma czasu na rozważanie słuszności pomysłów scenarzystów. Poza tym, świat wykreowany jest na tyle abstrakcyjny, że kuriozalne rozwiązania wynikają właściwie z jego definicji.

[image-browser playlist="" suggest=""]

Choć na pierwszy rzut oka mamy do czynienia z miksem "Matrixa" i "Wszystkich ludzi prezydenta" to film ostatecznie okazuje się być lekki i przyjemny, a gatunkowo bliżej mu do romansu niż thrillera. Blunt i Damon w swoich rolach odnajdują się całkiem nieźle, co sprawia, że widz przez cały seans kibicuje głównym bohaterom. Nie jest to nic nowatorskiego, przełomowego, ale dostarcza sporej dawki rozrywki, a o to przecież w tego rodzaju kinie chodzi. Całość minimalnie psuje nieco zbyt banalne i przewidywalne zakończenie, gdzie twórcy wyraźnie chcieli podkreślić wynikające z produkcji przesłanie - problem w tym, że było ono czytelne już od samego początku.

Ocena: 6+/10

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj