Władcy Wszechświata: Objawienie to kontynuacja kultowej kreskówki z lat 80. Czy Kevinowi Smithowi i spółce udało się z tego coś wyciągnąć? Recenzja zawiera małe spoilery.
Władcy wszechświata: Objawienie wychodzą od kultowej kreskówki
He-Man i Władcy Wszechświata, która z perspektywy czasu jest dość banalna w konstrukcji. Taka forma współcześnie by nie przeszła, dlatego kontynuacja musiała dojrzeć wraz z widzami oryginału. W końcu historia jest kształtowana tak, by fani dorastający z kreskówką w latach 80. poczuli się jak w domu, a także, by odnalazł się w niej nowy, młody widz. To podejście zawsze jednak musi być kreatywne, odważne i zarazem ryzykowne. W końcu decyzje showrunnera Kevina Smitha wywołały gigantyczny hejt w sieci. Czy słusznie?
To, co na pewno przykuwa uwagę, to dojrzałość historii. Zwłaszcza w porównaniu do pierwowzoru, który zawsze będzie mieć ważne miejsce w moich wspomnieniach i sercu, choć mam świadomość, że to produkt swoich czasów. Kontynuacja bierze to, co znamy, i stara się nadać temu wartość emocjonalną, charakterologiczną i jakościową. Takim sposobem mamy tematy związane z kwestią moralności, obowiązku, lojalności czy choćby reakcji na życie w kłamstwie (jedna postać dowiaduje się, że Adam to He-Man). Widzimy mocne momenty emocjonalne w relacjach postaci, w których albo padają ważne słowa, albo podejmowane są decyzje przełamujące bariery i dokonujące kluczowej wręcz ewolucji bohatera lub złoczyńcy. To, co zrobiono choćby z Orko, zasługuje na szacunek, bo z postaci, która była troszkę pośmiewiskiem oryginału, stworzono jeden z najważniejszych emocjonalnych punktów historii. Takich momentów w sześciu odcinkach jest kilka, a obok tego mamy ryzykowne i odważne twisty, które zasługują na docenienie, bo Kevin Smith robi coś zaskakującego, pozwalając dojrzeć złoczyńcom i bohaterom, jak i samej historii, która nie stoi w miejscu i nie jest tak powtarzalna jak oryginał.
Internauci bombardują najgorszymi ocenami serial
Władcy Wszechświata: Objawienie, ponieważ mamy do czynienia ze zderzeniem nostalgii i emocjonalnego przywiązania z bezpardonowym zrywaniem ze schematami. Fabuła dojrzała i pozwala spojrzeć na wiele aspektów z zupełnie innej perspektywy. Decyzje dotyczące Szkieletora (notabene fajnie, że pośmiano się z oryginału, mówiąc, że jest on jedynie panem porażki) i He-Mana sprawiają, że prym przejmuje Teela, która nie jest na tyle dobrze skonstruowaną, charyzmatyczną postacią. Jej wątek fabularny jest trochę sztampowy pod kątem emocjonalnym i nie czuć w tym potencjału poza oczywistą przemianą, a jej zachowania czasem są wręcz głupie i banalne. Zderzenie niektórych widzów z tym, co tak naprawdę Kevin Smith tutaj opowiada, daje burzliwe reakcje - totalnie nietrafione i niesłuszne. Tutaj wadą staje się decyzja Netfixa o podzieleniu pierwszego sezonu na dwie części. He-Man i Szkieletor mogą więc odegrać kluczową rolę w drugiej serii. Smith tworzył produkcję jako jednolitą całość do ciągłego obejrzenia, ale rzeczywistość pandemiczna zmusiła Netflixa do częstszego dzielenia seriali, by mieć więcej treści. Ataki na serial są niesprawiedliwe, bo jakościowo dostajemy coś wciągającego, energetycznego i odświeżającego sztywną konwencję oryginału. Jasne, decyzje twórcy są odważne, szokujące i ryzykowne, ale tylko tak tworzy się rozrywkę, która ma znaczenie.
Władcy Wszechświata: Objawienie to kontynuacja serialu animowanego o określonym stylu wizualnym, a więc musiała mieć odpowiednią kreskę. Doskonale, że nikt tutaj nie postawił na animację 3D, tylko na troszkę unowocześnioną wersję tego, co oglądaliśmy w tamtej kreskówce. Konwencja wizualna korzysta ze współczesnych narzędzi, aby zbudować podobny styl. Nie jest to jednak decyzja idealna, bo na przykład twarze postaci, zwłaszcza kobiecych, są zbyt do siebie podobne. To jednak tylko drobny mankament.
Produkcja
Władcy Wszechświata: Objawienie ma w sobie to wszystko, co jako fan oryginału chciałem w tym odnaleźć. Klimat, kultowe elementy (przemiana He-Mana!), dobrą muzykę (Bear McCreary!) i dojrzałą historię poruszającą kwestie moralne, etyczne i emocjonalne. Nie chciałem, aby było to odtworzenie tego, co znamy, w nowej formie, bo to nie miałoby sensu; dlatego doceniam odważne i zaskakujące decyzje Kevina Smitha, bo one dodają tej wersji charakteru i rozrywkowej jakości. Po cliffhangerze chce się od razu kolejny odcinek! Taką wisienką na torcie jest głos Marka Hamilla w roli Szkieletora. Dobrany perfekcyjnie!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h