"Grand Theft Auto". Ten tytuł elektryzuje graczy na całym globie już piąty raz. Po wielu latach oczekiwania, dyskusjach i spekulacjach, wszyscy żądni przestępczych przygód rzucili się do sklepów. Niewątpliwie Rockstar odniósł sukces już zanim GTA V pojawiło się w sprzedaży. Piąte "Grand Theft Auto" było jednym z najbardziej oczekiwanych i komentowanych tytułów. Hype się nakręcał i przyniósł owoce – w naszym kraju kilkadziesiąt tysięcy zamówień przedpremierowych jest naprawdę niezłym wyczynem, a w ujęciu globalnym, przez trzy pierwsze sprzedażowe dni, tytuł zgarnął miliard (sic!) banknotów w zielonej walucie.

Co otrzymali nabywcy? Piaskownicę. Genialnego, olbrzymiego, pięknego, wszechstronnego, wciągającego, wykonanego ze szczegółowością bliską jakiegoś natręctwa, sandboxa. Nie jest to może jakiś krok milowy ani redefinicja gatunku, ale Grand Theft Auto V jest chwalebnym i wspaniale wykonanym członkiem rodziny wirtualnych piaskownic.

Składa się na to kilka elementów: fabuła, scenariusz, bohaterowie (zarówno główni, jak i poboczni, są wspaniale stworzeni i poprowadzeni). Od samego początku gra chwyta żelaznym uściskiem, który trzyma przy ekranie i nie puszcza aż do napisów końcowych. Misje składające się na fabułę są ciekawe i różnorodne, a pomysłowość twórców potrafi mocno zaskoczyć. Chcąc uniknąć spoilerów, trudno napisać coś więcej, ale wspomnę tylko, że w grze będzie można m.in. zestrzelić samolot, napaść na pociąg, podpalić dom i polować na zbiegów. To jedynie wierzchołek góry lodowej; misji jest sporo, a nie dość, że są różnorodne, to jeszcze ekstremalnie wciągające.

Nowością w serii jest fakt, że w Grand Theft Auto V operujemy trzema postaciami, między którymi możemy się w miarę swobodnie przełączać. W miarę, gdyż gra nie zawsze pozwala na wybór bohaterów - czasami wymusza granie konkretną personą, ale jest to płynne i zawsze uzasadnione. Buduje to filmowy klimat, więc takie "narzucanie" postaci zupełnie mi nie przeszkadza.

Fabuła posuwa się do przodu się od napadu do napadu organizowanego przez naszą grupę bandziorów. Pomiędzy skokami toczy się życie w Los Santos - mieście, które jest teatrem wydarzeń w Grand Theft Auto V. Bohaterowie mają swoje problemy i swoje rzeczy do pozałatwiana, które zajmują im czas pomiędzy "akcjami". Kolejne rozdziały ich historii są jednak zamykane osobnymi "robotami" – a to u jubilera, a to w banku, a to w biurowcu.

Napady rozpoczyna się od planowania i ustalania sposobu ich przeprowadzenia (gra pozwala na wybór ścieżki - mniej lub bardziej bezpośredniej), doboru właściwej ekipy i zdobycia odpowiednich środków do wykonania planu – przebrania, wozu ucieczkowego, uzbrojenia.

Nasi trzej protagoniści, czyli Michael, Trevor i Franklin, są wspaniale stworzonymi postaciami, z wyjątkowo dobrze zarysowanymi charakterami i motywacjami. Michael to gangster "na emeryturze", mieszkający w dużym domu w bogatej dzielnicy, borykający się ze swoją dysfunkcyjną rodziną: upalonym trawką i grającym na konsoli synem, pustą córką marzącą o karierze w showbiznesie oraz zdzirowatą żoną. Trevor to wcielenie szatana, personifikacja zła, socjopata, który strasznie przypomina mi Jokera w wykonaniu Heatha Ledgera. Franklin to "ziomal" z biedniejszej dzielnicy, pragnący nauczyć się przy dwóch wspomnianych wcześniej jegomościach fachu i zostać gangsterem większego formatu. Trudno jest opisać wszystkich bohaterów w kilku zdaniach, więc - ponownie nie chcąc za bardzo zdradzać szczegółów fabuły - na tym zakończę. Jedno jest jest pewne - zależności między postaciami są wspaniale skonstruowane, a ich poczynania śledzi się z wypiekami na twarzy.

Bohaterowie posiadają statystyki, które zwiększamy podczas gry. Jest to bardzo fajne rozwiązanie, ponieważ czuć różnicę między osobnikiem o wyższej wytrzymałości a tym, który nie jest w tym elemencie dobrze rozwinięty. Słaba wytrzymałość powoduje szybsze zmęczenie podczas biegu, jazdy na rowerze czy pływania. To samo ma się do innych statystyk – lepszy kierowca łatwiej panuje nad pojazdem, a strzelec celniej pluje ołowiem we wrogów. Każdy z bohaterów posiada również indywidualną umiejętność specjalną, która w różnych sytuacjach pozwala na zdobycie przewagi - Franklin może spowalniać czas podczas jazdy samochodem, dzięki czemu wykonuje bardziej karkołomne manewry; Michael dysponuje klasycznym bullet-timem; a Trevor wpada w berserkerski szał zwiększający jego siłę w pojedynkach i zmniejszający przyjmowane obrażenia. Zdolności specjalne są ciekawym rozwiązaniem, które można docenić w najgorętszych momentach.

Warto również wspomnieć o NPC napotkanych w trakcie gry, gdyż są na tyle wyjątkowi, że długo pozostają w pamięci. Świrnięci staruszkowie zbierający fanty od celebrytów, bezwzględny paparazzo czy mocno pokręcony poszukiwacz życia pozaziemskiego - czyż taka próbka szerokiej gamy bohaterów niezależnych nie jest intrygująca? Myślę, że przyczyną ich wyjątkowości są rewelacyjnie napisane dialogi. Docinki i wrzuty, uliczny język oraz slang są wspaniale skonstruowane i niesamowicie budują każdą pojawiającą się postać. Tu należy się również słowo uznania tłumaczom przekładającym grę na język polski. Grand Theft Auto V jest dostępne w wersji z napisami, których jakość stoi na naprawdę wysokim poziomie (kilka drobnych wpadek nie psuje ogólnego wizerunku) i oddaje ducha gry.

Nie wolno też zapominać o scenie, na której toczą się wydarzenia, czyli wspomnianym już wcześniej Los Santos. Poza misjami twórcom udało się upchnąć naprawdę pokaźną liczbę dodatkowych aktywności – lokali, barów ze striptizem, okazji do uprawiania sportu itp. Za każdym rogiem można znaleźć sobie ciekawe zajęcie. Szkoda tylko, że ulice są tak puste. Po oczach biją niemal niezaludnione chodniki i parki, a przecież tak olbrzymia metropolia w godzinach szczytu powinna zamieniać się w prawdziwy ul.

Los Santos jest naprawdę różnorodne – trudno znaleźć dwa podobne do siebie miejsca. Każda dzielnica ma swój indywidualny charakter i różni się od innych. Autorzy zadbali o najdrobniejsze szczegóły. Nawet auta, które można spotkać w różnych częściach miasta, są charakterystyczne dla danego obszaru. W części przemysłowej łatwiej ukraść ciężarówkę bądź dostawczaka niż osobówkę, w dzielnicy bogaczy po ulicach suną drogie bolidy, a po wiejskich drogach - terenówki i traktory.

Pieczołowitość wykonania widać nawet podczas samego zwiedzania miasta. Wycieczka po Los Santos jest pełna magicznych chwil i urokliwych momentów. Weźmy na przykład zapalanie się świateł w oknach drapaczy chmur po zapadnięciu zmroku albo most, na którym w pogłębiającej się ciemności rozbłyskają lampy. Miasto stworzone przez Rockstar przepełnione jest widokami, które na zawsze pozostają w głowie.

Nie ma jednak róży bez kolców. Grand Theft Auto V nie jest grą idealną i bez skazy. Poza wspomnianymi wcześniej pustymi ulicami, widać jeszcze kilka rzeczy, do których można się przyczepić. Pomimo okazałości i przepychu warstwy graficznej, gra potrafi uderzyć w oczy dogrywaniem tekstur i obiektów. Samochody zaczepiają się na najdrobniejszych elementach elewacji, wystających z murków i budynków. Można mieć też zastrzeżenia do dziwnego zachowania postaci po upadku, która - na obraz wyrzuconej przez okno kukły - zwija się nierzadko w ekwilibrystyczny sposób. Podczas strzelanin życia nie ułatwia mikroskopijny celownik ginący w chaosie walki. I najbardziej irytująca sprawa – zachowanie innych uczestników ruchu drogowego. Zdarza się, że auta, które właśnie się mija, z niewiadomych przyczyn zajeżdżają drogę lub stają w jej poprzek. Czyżby twórcy chcieli oddać tu jakąś złośliwość kierowców? Może i kupiłbym takie wyjaśnienie, ale jak to się ma do podobnie zachowujących się rowerzystów, którzy samobójczym manewrem potrafią wymuszać pierwszeństwo? Głośno jest też o sprawie znikających z garażu samochodów, które z niewiadomych przyczyn opuszczają swoje miejsce postoju i już nie wracają.

Spójrzmy jednak prawdzie w oczy – wszystkie powyższe wady są drobiazgami w świetle majestatycznej całości GTA V. W żaden sposób nie psują wizerunku nowej produkcji Rockstara i nie wpływają na frajdę płynącą z rozgrywki. Pomimo tych wad, nowe "Grand Theft Auto" zasługuje na najwyższe uznanie i tym samym na najwyższą możliwą ocenę.

Zabawa z piątym GTA dostarczyła mi sporej ilości frajdy i ani sekundy nudy. Gra toczy się na pokaźnych rozmiarów obszarze - samo zwiedzanie Los Santos zajmuje sporo czasu, nie mówiąc o wszystkich misjach i aktywnościach udostępnionych przez autorów. Przy tak rozbudowanej produkcji fakt, że nuda nie wkrada się nawet na chwilę, jest rekomendacją samą w sobie.

Nowe GTA jest sandboxem, który co prawda nie wnosi nic nowego do gatunku, ale prezentuje się okazale i jest pełny niesamowitego wdzięku oraz uroku. Podczas rozgrywki czułem się syty wszystkiego. Produkcja Rockstara jest niczym najwspanialsze sportowe auto, które pomimo kilku rys na lakierze (ujawniających się dopiero po dokładniejszych oględzinach) sprawia, że wszyscy na ulicy oglądają się za nim, podziwiając kunszt, z jakim zostało wykonane, i chcąc w nim zasiąść choćby na chwilę. Nie jest to samochód wnoszący jakieś nowe rozwiązania do motoryzacji. Nie pływa, nie fruwa. Jeździ na kołach. Ale jeździ z gracją i wdziękiem niespotykanym nigdzie indziej. Takie jest Grand Theft Auto V. To piaskownica, zabawa w której jest nieziemsko dobra. Czego można chcieć więcej?

Plusy:
  • genialna fabuła i postacie,
  • pieczołowitość wykonania,
  • wielkość i otwartość świata,
  • zabawa na kilkadziesiąt godzin,
  • dialogi i polskie tłumaczenie.
Minusy:
  • drobiazgi nie wpływające na całokształt produkcji
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj