Wybory Paytona Hobarta powracają z 2. sezonem. Czy po przeciętnym pierwszym można dostrzec poprawę jakości?
Wybory Paytona Hobarta powracają z 2. sezonem i szybko stają się pokazem tego, jak dobrze wyciągać wnioski z błędów pierwszej serii. Przede wszystkim historia jest bardziej spójna, skupiona na określonym celu i budowie konkretniej narracji. Nie jest tak chaotyczna i rozwleczona jak pod koniec pierwszej serii, a twórcy mają określone cele, które chcą przekazać tą historią i robią to konsekwentnie aż do finału.
Przede wszystkim pierwszy sezon był niezły aż do finału wyborów. Potem historia snuła się bez celu, sensu i pomysłu. Tym razem mamy pełne skupienie na wyborach do senatu, które zostały zasygnalizowane w końcówce poprzedniej serii. Polityczna batalia jest utrzymana w stylu najlepszych momentów tego serialu, mamy więc do czynienia z polityką pragmatyczną i cyniczną, w której ważne jest kłamstwo, manipulacja i zdobywanie głosów pod płaszczykiem pasji do walki o ważny temat społeczny. Nie da się ukryć, że w tej satyrze nie brak trafnych obserwacji i punktowania absurdów współczesnej polityki, która śmiało wykracza poza amerykańskie podwórko. Twórcy dobrze sobie przemyśleli swój światopogląd i starają się go pokazywać z różnych perspektyw. Bynajmniej nie chcą łopatologicznie mówić, że ktoś jest zły, czy nawiązywać do bezpośrednich bieżących wydarzeń w kraju. Operują raczej ogółami, obnażając różnorakie przywary i błędne podejście do zdobywania głosów. Kłamstwo, manipulacja, brudna kampania - wszystko to jest na różnych poziomach historii i staje się taką powierzchowną, ale sprawną wiwisekcją tego, czym jest demokratyczna polityka.
Jeśli komuś podobała się kampania wyborcza z pierwszego sezonu, to w drugim ten aspekt jest priorytetem. To on stanowi też o rozrywkowej sile 2. sezonu, bo pozwala w prosty sposób budować sceny humorystyczne i absurdalne, ale przede wszystkim dobrze napędzające kolejne etapy snutej opowieści. Co prawda kolejne twisty z problemami Paytona w politycznej wojnie nie są jakieś zaskakujące, ale trafiają w punkt i pozwalają zaangażować się w fabułę. Twórcy starają się też iść na przekór pewnym stereotypom i oczekiwaniom, ale jednocześnie też ogrywają te stereotypy w dość pokrętny sposób. Choćby postać niepełnosprawnego mężczyzny, który powraca z pierwszej serii, a jest dość niepokojącym, knującym palantem. Tym samym nie chcą na siłę pokazywać osoby niepełnosprawnej jako obiektu sympatii i współczucia. Pozwalają takim postaciom być dobrymi i złymi ludźmi. Jak w życiu. Prosty przykład, ale odpowiednio obrazuje podejście twórców do kreowania schematów i ich znaczenie dla opowieści.
Zaskoczeniem może być postać Infinity, w której ponownie wciela się
Zoey Deutch. Przede wszystkim jej rola została bardzo zmarginalizowana, a liczbę scen, w których ją widzimy, można policzyć na palcach jednej ręki. Tym samym szybko daje się odczuć, że to marnowanie talentu aktorki na odegranie jakiejś fikcyjnej bojowniczki klimatycznej w stylu Grety Thunberg. Cały motyw walki o uratowanie Ziemi staje się fundamentem historii i kampanii Paytona. Tylko że w tym przypadku postać Infinity jest zbytecznym epizodem, bo tę rolę mógł odegrać ktokolwiek - nawet nowa postać i efekt byłby taki sam. Zamiast tego sporo czasu dostają przeciwniczki Paytona, w wątku których bryluje
Bette Midler jako szefowa kampanii. I choć cały wątek trójkąta zasygnalizowany w pierwszym sezonie z czasem wydaje się zbyt eksploatowany i wymęczony, sprawnie napędza walkę polityczną w tej serii.
Historia ma rozrywkowy charakter, dobre puenty politycznych absurdów i humor, który trafi do widza dobrze bawiącego się przy pierwszej połowie poprzedniego sezonu. Problem można mieć z pewnymi aspektami życia prywatnego Paytona, które za bardzo przypomina kiepską telenowelę. Choćby jego relacja ze sztuczną i chłodną Alice czy budowa nowej relacji z Astrid. Te wątki są prowadzone po macoszemu, a gdy ktoś próbuje przemycić tutaj coś ważnego i aktualnego, zostaje to natychmiast zmarnowane, ucięte i zapomniane. Czuć, jakby w tych wątkach twórcy się pogubili i zmienili zdanie - towarzyszy temu chaos, niezdecydowanie i brak koherentnej wizji.
Wybory Paytona Hobarta w drugim sezonie są szybką, lekką i przyjemną rozrywką. Wyciągnięto poprawne wnioski z błędów, poprawiając jakość i kierując ją na atrakcyjniejsze tory. W końcu miała być to satyra polityczna i tym 2. sezon jest bez niepotrzebnego przeciągania czy skupiania się na relacji Paytona z jego zmarłym przyjacielem - ten wątek jest obecny, ale staje się narzędziem do rozwoju bohatera, a nie zapychaczem większości odcinków. Produkcja nie porywa, a motyw walki o klimat jest nie tyle łopatologiczny, co przypominający banalne kazanie, a to zdecydowanie obniża jakość. Pomimo tego nie ma co narzekać - przyjemna, niezobowiązująca rzecz.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h