Już po otwierających scenach serialu Yasuke, gdzie między sobą walczą armie samurajów, a w bitwie są wykorzystywane wielkie roboty (mechy) i magia, widzowie już będą wiedzieć, czy to rozrywka dla nich. A to i tak nie koniec, ponieważ w dalszej części historii pojawia się też katolicki ksiądz-mutant, gadający robot i kobieta zamieniająca się w… niedźwiedzicę. LeSeana Thomasa, reżysera i scenarzystę tego serialu, zdecydowanie poniosła fantazja, bo do jednego worka nawrzucał wszystkie znane motywy z japońskich animacji. Dzięki temu anime zyskało na wielu widowiskowych scenach walk, ale odwracało uwagę od ciekawej historii tytułowego bohatera. Yasuke opowiada o czarnoskórym samuraju, który jest luźno inspirowany historyczną postacią. Akcja rozgrywa się w czasach feudalnej Japonii. Bohater porzucił drogę wojownika po śmierci Ody Nobunagi i od wielu lat żyje z przewożenia ludzi swoją łodzią po rzece. Zostaje poproszony o pomoc w transporcie do lekarza chorej dziewczynki, ale podczas wyprawy zostaje napadnięty przez najemników, którzy chcą ją porwać. Okazuje się, że Saki jest obdarzona wielką mocą, która może przechylić szalę zwycięstwa wielkiej wojny. Ostatecznie Yasuke chwyta za samurajski miecz, aby bronić dziewczynki, a także żeby wypełnić jej przeznaczenie. W serialu anime najlepiej działa to, co najbardziej w nim interesowało w pierwszej kolejności, czyli historia czarnoskórego samuraja. Retrospekcje Yasuke budzą ciekawość, bo pokazywały, w jaki sposób dostał się pod skrzydła Ody Nobunagi i stał się honorowym samurajem. Podejmowane w nich były tematy rasizmu, niechęci do cudzoziemców i postępu czy zrywania z tradycją - na przykład, gdy kobieta otrzymała wysoką rangę wojskową. Nawet nie zabrakło motywu LGBT. Można powiedzieć, że te zagadnienia są bardzo na czasie, bo z takimi samymi problemami świat mierzy się współcześnie. Ale z drugiej strony LeSean Thomas świetnie je wplótł w fabułę, bo wynikały z silnego poczucia przywiązania do tradycji, z którego są znani Japończycy. Nie odczuwało się fałszu, że zostały one wprowadzone na siłę, dzięki temu poszczególne wątki z retrospekcji tak ciekawiły. A poza tym zrezygnowano tam z mechów i magii, co pozwoliło się skupić na bohaterze i jego przeżyciach (np. z powodu zdrady czy śmierci Ody). A także na efektownych samurajskich pojedynkach na miecze, które jak nie trudno się domyślić są bardzo krwawe i brutalne. Sam Yasuke to jednowymiarowy bohater, bo kieruje nim dobre serce i kodeks samuraja, a dodatkowo cierpi na PTSD. Do tego zmęczony głos LaKeitha Stanfielda, który go dubbingował, sprawiał, że lepiej rozumieliśmy tę postać. Yasuke to typowy, pozytywny bohater, który też budzi szacunek. Szkoda, że tak mało miejsca poświęcono na zbudowanie więzi między nim a Saki, co na pewno dodałoby emocji w bieżących wydarzeniach i samej końcówce. Humorzasta dziewczynka albo nie panuje nad swoimi mocami, albo odpala je przy całkowitej kontroli, gdy trzeba uratować Yasuke lub innych ludzi. Nie ma w tej historii elementu nauki, odpowiedzialności za niezwykłą siłę czy logiki jej używania. Twórca nie zawraca sobie nawet głowy, aby wyjaśnić, skąd podchodzi. Ważne, że Saki ma potężną moc, a Czarny Samuraj ma ją zaprowadzić do ostatecznego starcia z Yami no Daimyō. Yasuke składa się z sześciu odcinków i stanowi zamkniętą historię, ale nie można pozbyć się wrażenia, że miała być ona dłuższa. Między czwartym i piątym epizodem następuje niezrozumiały przeskok między wydarzeniami. Nagle bohaterowie rozpoczęli przygotowywania do bitwy (z fajnym zwrotem akcji), a dziewczynka w pełni kontrolowała swój dar. Nie wytłumaczono, kim jest Yami no Daimyō, czyli główny czarny charakter, który chce przejąć moc Saki. Na pewno na więcej uwagi zasłużyła postać Morisuke. Nie wspominając, że jeszcze można było rozszerzyć wątek Ody Nabunagi i Yasuke oraz ich relacji. Wtedy finałowa walka na pewno dostarczyłaby większych emocji, a w rezultacie była ona dość mizerna, ale przynajmniej widowiskowa.
fot. Netflix
+16 więcej
Wśród drugoplanowych postaci wybiła się grupa najemników ścigających dziewczynkę. Stworzyli ciekawą ekipę, bo składali się z kobiety-niedźwiedzicy, szamana z Beninu, gadającego robota i wojowniczki z nożami i kosą. A przewodził nimi nawiedzony katolicki ksiądz-mutant, który o wiele lepiej wypełnił rolę złoczyńcy niż cała ta Yami no Daimyō. Nie można im odmówić wyrazistości. Poza tym historie bohaterów z retrospekcji Yasuke też zostały nieźle nakreślone jak wątek z Natsumaru. Należy pochwalić animację, za którą było odpowiedzialne studio MAPPA (znani z finałowego sezonu Attack on Titan czy Jujutsu Kaisen). Walki wyglądały znakomicie i krwawo, a CGI (armii i robotów) nie gryzło w oczy. Wizerunki postaci, które zaprojektował Takeshi Koike były świetne. Czarnoskóry bohater, któremu jeszcze zmieniał się wygląd w czasie anime, też doskonale się prezentował. Można mieć zastrzeżenia co do ruchu warg postaci, które nie za dobrze odzwierciedlały kwestie aktorów głosowych, bo nie były zgrane i płynne. Szkoda, że nie popracowano też nad mimiką bohaterów, bo tylko skoncentrowano się pod tym względem na Yasuke i Saki, aby wyrażali odpowiednią ilość emocji. Dubbing postaci w wersji angielskiej był poprawny. Głos LaKeitha Stanfielda pasował do Yasuke podobnie jak pozostałych aktorów. Angielski dubbing można w tym wypadku stawiać na równi z japońską wersją, która jak zwykle jest bardzo dobra. Na pochwałę zasługuje również muzyka, którą skomponował Flying Lotus. Ta mieszkanka melodii z syntezatora w połączeniu z rytmami japońskich i afrykańskich bębnów oraz bitów hip-hopowych nadała anime wyjątkowego klimatu, co budzi skojarzenie z Samurai Champloo. Yasuke jest przeciętną produkcją, w której nie brakuje brawurowych scen bitewnych oraz walk na miecze. Przez to, że nastąpił w nim przerost formy nad treścią, nie trafi on w gusta zbyt wielu widzów. Znalazło się w nim za dużo udziwnień, jak na tak krótki serial. Ta historia przeznaczona jest bardziej dla fanów anime szukających nowych wrażeń niż dla szerszego grona odbiorców na co pewnie liczył Netflix. Na szczęście składa się tylko z sześciu odcinków, więc jest w sam raz, aby oderwać się na chwilę od codzienności (nie zapomnijcie o scenach po napisach!). Szkoda tylko, że szybko ten serial popadnie w zapomnienie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj