Younger” to serial, który ma zadatki na bycie naprawdę fajną produkcją - taką, która wypełni kobiecej części publiczności lukę po „Desperate Housewives” i „Sex and the City”. Dostrzegli to już chyba szefowie TV Land, ponieważ zamówili drugi sezon tej produkcji, jednak "Girl Code" zmusza nas do zastanowienia, czy nie była to decyzja zbyt pochopna. Piąty odcinek w porównaniu z poprzednimi jest dużo mniej śmieszny i właściwie nie wiadomo, gdzie szukać przyczyny tego stanu. Pomysły scenarzystów na kolejne odsłony są dobre, jednak prezentowane w taki sposób jak teraz tracą na swojej śmieszności. „Younger” mocno stara się wykorzystywać to, co tak dobrze znamy już z "Sex and the City" - czwórkę kobiet, drinki i żarty o seksie. Szkoda tylko, że podczas tej próby powielenia sprawdzonego już wcześniej schematu nikomu nie przyszło do głowy, by humor sytuacyjny czy słowny wesprzeć charakterologicznym. Bohaterkom „Younger” daleko jeszcze do ich poprzedniczek z „Sex and the City”, co niestety widać na każdym kroku. Niezależnie od tego, czy lubiliśmy Carrie Bradshaw i jej przyjaciółki, czy też doprowadzały nas one do szału, jedno było pewne - nie przechodziliśmy obok nich obojętnie. Były to wyraziste bohaterki, których charaktery i sposób bycia często wspierały komediową stronę serialu. [video-browser playlist="614828" suggest=""] Tego właśnie brakuje w „Younger”. Scenarzyści stawiają głównie na Sutton Foster i jej talent, przez co reszta aktorek wypada, łagodnie mówiąc, blado. Grana przez Hillary Duff Kelsey może i jest miłą postacią oraz dobrą przyjaciółką, ale jest równocześnie niesłychanie mdła i nudna. Niezależnie od tego, co robi jej postać, nie porywa i obawiam się, że już nie porwie. Ona po prostu jest taką ciepłą kluchą i taka już pewnie zostanie. W poprzednim odcinku miała okazję być zabawna, ale tylko dlatego, że się upiła. Może zatem dla dobra serialu Kelsey powinna pić więcej... Owszem, Liza zacieśniająca więzi z nowymi koleżankami pomimo ich niedojrzałości jest zabawna, ale będzie zabawna tylko do pewnego czasu. To trochę jak z Tedem w „How I Met Your Mother”. Przez pewien czas jego ciapowatość oraz nieuleczalny romantyzm były zabawne i przyjemnie się je oglądało, jednak w końcu się przyjadły i gdyby nie Barney oraz reszta paczki, nikt by nie doczekał końca tej opowieści, a dzieci Teda umarłby, nie wiedząc, jak poznał ich matkę. W „Younger” niestety nie ma jak na razie bohaterów, którzy mogliby poratować serial, kiedy żarty i gagi oparte na różnicach wieku między bohaterkami wreszcie się znudzą. I trochę się obawiam, że już się nie znajdą. Wielka by to była szkoda, ponieważ scenarzystom „Younger” nie brakuje ciekawych pomysłów na odcinki. „Girl Code” (koncentrujący się na kobiecej przyjaźni) jest świetną równowagą dla zeszłotygodniowego „The Exes” (opartego na stosunkach damsko-męskich). Serial nie skupia się więc tylko na jednym temacie, co działa na jego korzyść. Kończąc oglądanie jednego odcinka, nie można przewidzieć, o czym będzie następny. Pomimo tego między kolejnymi epizodami nawiązuje się już pewna ciągłość, nie są one oddzielnymi elementami. Cała historia powoli wciąga, a losy Lizy zaczynają interesować. Czytaj również: „Younger” przedłużony na 2. sezon przez TV Land Pozostaje zatem mieć nadzieję, że mając przed sobą perspektywę drugiego sezonu, twórcy „Younger” pójdą po rozum do głowy i podkręcą nieco charaktery bohaterek, by nie wypadały tak słabo w towarzystwie Lizy i by chciało się je oglądać w kolejnych odsłonach.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj