Yu Yu Hakusho: Ghost Files z 1992 roku nie trafiło do panteonu najpopularniejszych anime w historii. Przygody 15-letniego Yuusuke nigdy nie cieszyły się globalną popularnością. Niemniej jednak to znany i popularny tytuł w Japonii. Twórcy Naruto, a także One Piece nie ukrywali, że był jedną z ich inspiracji podczas tworzenia własnych shōnen-mang. Próba wykonania adaptacji nieznanej szerzej historii z poprzedniego stulecia jest zadaniem niskiego ryzyka. Źle odebrana ekranizacja Cowboy Bebop odbiła się szerokim echem, a świetne live action One Piece długo stanowiło główny temat rozmów wśród serialomaniaków. Tymczasem Yu Yu Hakusho w najgorszym przypadku może zostać niepostrzeżenie skasowane, a w najlepszym stać się wielosezonowym serialem oryginalnym. Ghost Files składało się z 112 odcinków, a live action Yu Yu Hakusho to zaledwie pięć odcinków trwających od 44 do 55 minut. Punkt wyjścia adaptacji jest zaskakująco ciekawy. Głównego bohatera historii poznajemy w momencie inicjalnym, kiedy ten traci życie w wypadku spowodowanym przez jednego z demonów. Martwy Yuusuke dostaje możliwość powrotu do świata żywych. Jednak warunkiem, który winien spełnić, jest pokonanie nadchodzącej inwazji demonów. W ten sposób zostajemy wprowadzeni do fantastycznego świata, gdzie demony i ludzie koegzystują ze sobą.
fot. Netflix
Pierwszy odcinek serialu wypada najlepiej. Oglądający dostaje garść informacji o świecie przedstawionym i ma nadzieję, że wraz z kolejnymi odcinkami serialowa mitologia zostanie odpowiednio rozszerzona. Cóż... Pilot serialu osadza nas w opowiadanej historii, przedstawia bohaterów oraz stawkę, o jaką toczy się gra pomiędzy siłami dobra a zła. Szkoda, że kolejne epizody pozbawione są światotwórczych popędów. Pierwszy sezon anime, składający się z 26 odcinków, pozwolił na rzetelne wykreowanie konfliktu i stworzenie wielowymiarowych bohaterów, z którymi widz może empatyzować. Tymczasem w pięcioodcinkowej adaptacji live action nie ma miejsca ani czasu na wykreowanie złożonych bohaterów. Postaci niczym w kinie stylu zerowego posiadają jedną główną cechę charakteru definiującą ich późniejsze działania. Yuusuke jest osiłkiem z dobrym sercem, Kuwabara jego rywalem. Główny złoczyńca sezonu jest zwyczajnie zły. Jeśli ktoś miałby co do tego wątpliwości, to ów złoczyńca ma na twarzy bliznę będącą legitymacją dla jego niecnych pobudek. Szybkie tempo Yu Yu Hakusho sprawia, że kibicowanie Yuusuke i jego drużynie staje się trudne. Oglądający widzi ciekawie wykonane sceny walki, słyszy dramatyczną muzykę, ale szybkość opowiadanej historii skutecznie odbiera frajdę ze śledzenia tej przygody. W finałowym odcinku miejsce ma kulminacyjna walka, która winna być najważniejszym momentem w pierwszym sezonie. Jednakże trudno wczuć się w momencie, kiedy główny bohater i jego pobratymcy charakterologicznie stoją w miejscu od pierwszego odcinka. Trudno powiedzieć, dla kogo powstała ta adaptacja live action. Osoby znające i lubiące oryginał mogą nie wytrzymać cięć i tempa narzuconego przez produkcję. Nieznający anime mogą zaś obejrzeć tytuł w ramach guilty pleasure. Jednak serial nie zachęca nowych osób, aby ci zostali wiernymi fanami Yuusuke i czekali na drugi sezon. Yu Yu Hakusho daleko do One Piece z 2023 roku. Chociaż obie produkcje mają wspólny element – obsady, którym chce się grać. Główny aktor Takumi Kitamura robi wszystko, aby widzowie mogli polubić jego postać. Niestety nawet dobry aktor z wielkimi chęciami nie jest w stanie uratować pociętej historii opowiadanej w przyśpieszeniu. Serial nie jest idealną adaptacją anime, na jaką mogli liczyć fani. Jednak daleko mu do katastrofy na miarę Death Note z 2017 roku. Mimo szybkiego tempa narracji historia zachowuje najlepsze elementy swojego pierwowzoru. Jeśli dodamy do tego zaangażowanych młodych aktorów dających z siebie 102%, niezłe sceny walki i budującą nastrój muzykę, to otrzymamy serial przeciętny. Najlepszy seans Yu Yu Hakusho to taki bez większych oczekiwań. Przygody Yuusuke nadają się do zimowego binge-watchingu, o którym wraz z nadejściem wiosny już nikt nie będzie pamiętał. Yu Yu Hakusho jest serialem średnim. Niezła obsada i nie najgorsze sceny walki toczą nierówną walkę z szybkim tempem i nierozwiniętym potencjałem opowiadanej historii. Niemniej jednak produkcja broni się w ramach guilty pleasure. Krótki serial może sprawdzić się w okresie zimowym. Jeśli obejrzycie go teraz, to istnieje szansa, że do pierwszego dnia wiosny o nim zapomnicie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj