Zabójczy koktajl to nowy kinowy film akcji o zabójczyniach. Czy tym razem to coś więcej niż marna kopia Johna Wicka z kobietami?
Zabójczy koktajl to nie jest kopia
Johna Wicka, jak często budowane są skojarzenia, gdy w centrum historii mamy kobiety-zabójczynie. Pod kątem kreowania scen akcji to niestety nie jest ten tak dobry poziom oparty na zaskakiwaniu, umiejętnościach, doskonałej pracy kamery i pomysłowej choreografii. Bliżej temu filmowi do stylu Quentina Tarantino, co jest wykorzystywane w promocji w Polsce, ale bynajmniej nie jest aż tak dobrze. Brak werwy, pazura i charakteru Tarantino. Wręcz można odnieść wrażenie, że twórcy bardzo chcieli, aby ich film był tak „fajny” jak specyficzności spod ręki Tarantino, ale nigdy nie osiągają zamierzonego pułapu. Dostrzegalne jest zmarnowanie potencjału czegoś, co w żadnym razie nie porywa. Sceny akcji wyglądają przeciętnie, bo choć choreografia jest pomysłowa i czasem zabawna, wykonanie jest zbyt schematyczne: za szybki montaż, praca kamery nieudana, bo nie pokazuje dokładnie kto, kogo i dlaczego, a to też wielokrotnie ukrywa, że choć mamy aktorki znane z ról twardzielek na czele z Karen Gillan, Michelle Yeoh czy Leną Headey, to często są one zastępowane przez dublerki. Częściej, niż twórcy chcieli przyznać. Nie ma tutaj poziomu realizacyjnego
Ptaków Nocy, w którym również twarde kobiety kopały tyłki i nie dało się zauważyć, kiedy była to aktorka, kiedy wchodziła dublerka (a takich scen było i tak niewiele). Tam jednak w sekwencjach akcji była energia, kapitalna praca kamery i fabularny dryg, bo
Ptaki Nocy są budowane z pełną świadomością wykorzystania narzędzia, jakim są walki jako formy opowiadania historii, ale w
Zabójczym koktajlu tak niestety nie jest. Te sceny nie mają energii, znaczenia, czasem sensu ani czynnika „wow”. Nie sądzę, aby twórca czuł je jako część historii, bo choć jest scena pogodzenia matki z córką, to następuje to zasadniczo przed walką niż w jej trakcie, więc i tak gdy przychodzi co do czego, nie czuć, aby było to świadomie wykorzystywane jako coś więcej niż tylko element rozrywkowy. A ten i tak jest co najwyżej przeciętny i pozostawiający raczej z obojętnością, bo walki poprzez swoją dziwność nie budują emocji ani poczucia wysokiej stawki. A to już jest problem dość chwiejnych fundamentów tworzenia motywacji dla bohaterek, które są klarowne, ale banalnie zrealizowane i nigdy nie rezonujące emocjonalnie.
Mieczem obosiecznym jest tu wspomniane porównanie do Tarantino. Reżyser Navot Papushado tworzy historię z charakterem, stylem i niezłymi pomysłami. Tego mu odmówić nie mogę, bo czuć – zwłaszcza w sferze wizualnej – że
Zabójczy koktajl ma swoją tożsamość obrazowaną w bardzo fascynującym klimacie. To czasem dobrze współgra ze scenami akcji (walka na kręgielni w cudownym oświetleniu), a czasem jest przegiętym popisem dziwności dla samej dziwności (walka ze zbirami u lekarza). Czuć, że ten świat zabójczyń jest przemyślany i podobnie jak u Johna Wicka oparty na trafnych, ale prostych rozwiązaniach. Kłopot jest taki, że poza tymi kilkoma ogólnikami, niewiele z tego wynika i im dalej, tym bardziej czuć, że decyzje dotyczące formy i specyficzności nie wprowadzają tutaj kompletnie niczego poza wrażeniem, że: „film chce być fajny, ale mu nie wychodzi”. Takim dowodem jest jedna z ostatnich scen akcji w kawiarence, która jest zabawą formą (slow motion, jedno ujęcie) i nic więcej z tego nie wynika. Wielka kulminacja nudzi i wręcz irytuje, bo jest jedynie ładnym obrazkiem. Walki w filmach muszą mieć fabularne i emocjonalne znaczenie, bo nawet najładniej nakręcona scena będzie nudzić i nie wywoła żadnych reakcji, gdy jest totalnie pusta. A ta pozbawiona sensu i ekscytacji scena (zbiry mają nagle tylko maczety, a bohaterki karabiny i pistolety, bo tak) to kwintesencja całego
Zabójczego koktajlu – puste zabawy konstrukcją, zdjęciami, formą, która pozostawia z obojętnością i w której wciąż brak serca. Za bardzo wydaje się to wizualnie wykalkulowane na bycie „jakieś”, na tworzenie wizualnego charakteru, a gdzieś umyka najważniejszy aspekt tego typu wyzwań. Aby widz mógł wejść emocjonalnie w historię i poczuć sympatię do postaci. A to niestety się nie sprawdza i w filmie można zauważyć, jak zawalono ten aspekt.
Nie mogę jednak powiedzieć, że
Zabójczy koktajl to bardzo zły film, który w ogóle nie dostarcza wrażeń. Jest to bardzo nierówna rzecz, bo obok tych nieudanych pomysłów, pustej specyficzności za wszelką cenę chcącą udawać Tarantino i przeciętnej realizacji scen akcji, są też dobre pomysły i rozwiązania wywołujące emocje. Tylko to za mało, by móc powiedzieć: warto, obejrzyj. Nawet świetne aktorki nie wystarczają, by te mankamenty nadrobić, choć każda tutaj zostawia serce i stara się, jak może, wchodzić w tę formę i dobrze się przy tym bawiąc. Czuć jednak, że w tej koncepcji drzemał o wiele lepszy film, który nie marnowałby aktorów i z lepszym reżyserem mającym świadomość, jak kręci się kino akcji, mógłby być z tego dobry akcyjniak. Ba, nawet, jeśli bardziej poszliby w klimat a la John Wick (a ta budowa świata wywołuje te skojarzenia), to mogłoby się udać.
Zabójczy koktajl zapowiadał się świetnie, ale gdzieś te ambicje i pomysły giną w wypranej z emocji zabawie w Tarantino, która przez to traci szansę, by zyskać własny charakter i styl, które choć momentami gdzieś wybrzmiewają, nigdy nie dostają pełnego pola do popisu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h