Zaczyna się od niezłego trzęsienia ziemi, bo chóru gospel i przedstawienia kampanii nowego produktu. Tabletka mająca wspomagać wyczyny seksualne mężczyzn to niezły produkt, a pomysł na reklamę jest naprawdę dobry. Szkoda tylko, że podobnie jak w poprzednich epizodach, tak i tutaj pokazano na wstępie fajny koncept, żeby potem go porzucić i skupić się na relacjach pomiędzy bohaterami.
A idzie jak zawsze o dwie rzeczy: nominację Robertsa na kreatywnego roku oraz związane z tym życie uczuciowe Sydney, jego córki. Jako że jeden z nominowanych jest jej byłym kolegą ze szkoły, a jednocześnie cichą miłością, dobrze wiemy, czego możemy się spodziewać - szykowania na bal, ładnej sukienki, wiele stresu i związanych z tym zabawnych sytuacji.
[video-browser playlist="634208" suggest=""]
Niestety pomysł na Sydney jest taki, żeby postać swoim spokojem i mniej szaloną naturą równoważyła dzikie występy Williamsa. Tymczasem w "Hugging the Now" niewiele mamy wygłupów Simona i przez to bohaterka Gellar nie może rozwinąć skrzydeł. Dopiero pod koniec odcinka, kiedy okazuje się, że jej "ukochany" wykorzystał ją (oglądając maraton "Kości", serio!), aby ukraść pomysł, Sydney zaczyna pokazywać pazury. I jest to bodajże najlepsza scena odcinka, zaraz po początku oraz końcówce, gdzie tańczy z Zachem śpiewającym piosenkę.
Po raz kolejny fajny pomysł został średnio wykorzystany. Zdarzają się momenty (chociaż bardzo krótkie), gdy The Crazy Ones pokazuje to, co ma do zaoferowania - i wtedy sitcom ma prawo się podobać. Zazwyczaj jednak mamy do czynienia z typowym średniakiem. Miło popatrzeć na Robina Williamsa w dobrej formie, ale takiemu komikowi wypadałoby przygotować trochę lepszy projekt.