"Goodbye Miami" zdecydowanie zawiera w sobie zbyt dużą ilość melodramatu, płaczliwych spojrzeń i wzruszających wyznań. Takie nagromadzenie sentymentalizmu całkowicie pogrzebało odcinek, a w rezultacie i nadzieję, że finałowe epizody zaserwują zakończenie, na jakie Dexter zasługuje. Niestety wszystko wskazuje na to, że zmierzamy do wielkiego happy endu. Być może scenarzyści kreują sielską atmosferę po to, by na koniec zaskoczyć i wywrócić wszystko do góry nogami, ale, szczerze mówiąc, po tak słabym sezonie nie wywrze to już odpowiedniego wrażenia.

Na przełomie całego sezonu największą przemianę zaserwowano Debrze. Od całkowitego załamania psychicznego, odmowy kontaktu z bratem, poprzez próbę jego zabójstwa, aż do akceptacji. Debra godzi się z tym, by Dexter był szczęśliwy na swój własny sposób, decyduje się wrócić do policji i do Quinna. Niestety wszystko to było do bólu przewidywalne, a na dodatek potoczyło się jakby za szybko. Debra wraca na stare śmieci w każdym możliwym elemencie swojego życia, co pokazuje, że scenarzyści zupełnie nie mieli pomysłu na dalszy rozwój tej postaci i zamiast tego postanowili dać jej bezpieczne i komfortowe zakończenie.

Bardzo przewidywalnie toczy się też wątek Dextera i Hannah. Zakochani, zapatrzeni w siebie myślą już tylko o romantycznym życiu w Argentynie, zapominając, że najpierw trzeba wydostać się z Miami. Od dwóch odcinków paplają o ochronie i  bezpieczeństwie, po czym beztrosko je lekceważą. Hannah, choć odgrywana przez uroczą Yvonne Strahovski, całkowicie popsuła postać Dextera. Zamienił się on w zakochanego szczeniaka, który "musi usłyszeć jej głos" i "chce wraz z nią nauczyć się hiszpańskiego". W ten sposób cała wyjątkowość i oryginalność Dextra, która tworzyła tą postać i którą uwielbialiśmy, znikła bezpowrotnie, a wraz z nią cały niepowtarzalny klimat serialu, dzięki któremu był on tak wspaniale inny na tle telewizyjnych produkcji.

[video-browser playlist="635387" suggest=""]

Odcinek dziesiąty potwierdza też, że całkowicie zmarnowano w tym sezonie postać Vogel i wątek Neurochirurga. Olivier, który okazał się być synem słynnej pani doktor, jest nudny, brak mu charyzmy i wyrafinowania, a jego matka to niestabilna emocjonalnie kobieta, która sama potrzebuje pomocy terapeuty. Jedynym plusem jest sposób zakończenia jej wątku, bo został on przynajmniej finalnie i przyzwoicie rozwiązany. Było w tym co prawda odrobinę niepotrzebnego patosu, ale na tle ostatnich fabularnych rozwiązań w Dexterze i tak wypadł całkiem nieźle.

Problem, jaki mam z Dexterem zarówno w tym odcinku, jak i w całym finałowym sezonie, jest taki, że serial zupełnie pozbawiono klimatu i ograbiono z najlepszych, najbardziej oryginalnych elementów. Nie mówię tylko o przemianie samego głównego bohatera, który utracił swoją oryginalność, ale też o relacji Dexa i Debry, która zawsze była jednym z mocniejszych punktów produkcji. O postaciach pobocznych, które kiedyś wnosiły do fabuły poszczególnych odcinków coś więcej niż tylko swoją obecność. O utraceniu umiejętności wzbudzania emocji i kreowania skomplikowanych, nieoczywistych motywacji, które pozwalały związać się w silny sposób z bohaterami, których oglądaliśmy na ekranie. Przede wszystkim zapomniano też o poważnym i dojrzałym podejściu do widza, którego nie należy traktować jak kogoś, kto nie potrafi sam myśleć, oceniać i wyciągać wniosków.

Do końca sezonu Dextera zostały już tylko dwa odcinki. I niestety zamiast żegnać serial ze smutkiem, bo jest to już koniec, pożegnanie kojarzone będzie raczej z oddechem ulgi. "Goodbye Miami" to epizod, który udowadnia to najlepiej - był miałki, nudny i pozbawiony emocji. Może faktycznie czas już wyjechać do tej Argentyny. 

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj