Zjazd rodzinny wydaje się bardzo staromodnym sitcomem z czasów, gdy nagrywanie serialu z widownią śmiejącą się na żywo było standardem. Takie próby odświeżania formatu nie zawsze się sprawdzają, dając poczucie sztuczności, niezręczności i braku rytmu komediowego. Aktorzy bowiem muszą czekać, aż widzowie przestaną  śmiać się, by kontynuować grę. W przypadku tej produkcji zgrzyty w tym aspekcie są zbyt często, by można było na nie przymknąć oko, ponieważ albo aktorzy nie radzą sobie z odpowiednim wejściem w scenę, albo po prostu są kiepsko prowadzeni. Zbyt wiele solidnych gagów zostało przez to popsutych. Historia wydaje się prosta, bo opiera się na przyzwyczajaniu się rodziny do nowej rzeczywistości mieszkania na południu Stanów Zjednoczonych, w miejscu o trochę innej kulturze. Każdy, kto zna popkulturę i ogląda kino, wie, jak ta różnica się objawia, więc często to zderzenie miastowego światopoglądu z tym bardziej lokalnym ma za zadanie bawić. Problem taki, że zasadniczo humor jest bardzo hermetyczny i skierowany do widza amerykańskiego. Bynajmniej nie chodzi o oparcie go na czarnoskórej rodzinie, ponieważ Bajer z Bel-Air czy Czarno to widzę pokazały, że uniwersalizm jest możliwy. A tego tutaj nie osiągnięto, więc w efekcie mamy dużo niezręczności w scenach, mało komediowego wyczucia i bardzo nietrafione, banalne wręcz pomysły na gagi. Nie mówiąc o tym, że czasem trudno zrozumieć, z czego ta publiczność w tle się śmieje. Są momenty, gdzie udaje się trafić w punkt humorem sytuacyjnym, który jest w stanie wywołać uśmiech i pokazać, jak interakcje pomiędzy postaciami mają potencjał. Szkoda, że w ogólnym rozrachunku spektakularnie niewykorzystany. One Day at a Time Netflixa pokazał, jak perfekcyjnie bawić i łączyć to z poruszaniem poważnym ludzkich problemów o uniwersalnym statusie emocjonalnym. Zjazd rodzinny próbuje iść podobną drogą, ale przewraca się po każdym kroku. Mamy więc kwestie dyskryminacji kobiet za ubiór, protest społeczny i rasistowskie traktowanie Afroamerykanów przez białych policjantów. Wszystko to tematy z potencjałem, ciekawe i mające szansę nadać temu jakiejś wartości. Scenarzyści jednak zamiast wgłębić się w istotę problemu i pokazać to w sposób ciekawy, opierają się na totalnych banałach. Gdy bohaterowie zaczynają poruszać te kwestie w dialogach, wszystko staje się górnolotne, mdłe i wywołujące niesmak. Zamiast trafić do widza i dać mu do myślenia, opierają się na wielkich ideach w dialogach bez krzty serca. Zjazd rodzinny - część 1 kończy się cliffhangerem, który sugeruje, że bohaterowie jednak wrócą do Seattle. Problem w tym, że jako widz, który choć bezboleśnie przebrnął przez te 10 odcinków, nie czuję najmniejszej ekscytacji, by śledzić dalsze losy tych bohaterów. Ani to zabawne, ani emocjonujące, ani ciekawe. Szkoda czasu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj