Zło wcielone opowiada o relacji agenta FBI Billa Hagmaiera i słynnego seryjnego mordercy – Teda Bundy'ego, który został skazany na karę śmierci za wielokrotne zabójstwo. Film oparty jest na wspomnieniach funkcjonariusza oraz transkrypcji nagrań rozmów ze skazańcem, które przeprowadzał podczas jego ostatnich lat przebywania w więzieniu, aż do egzekucji.  Choć Ted Bundy został stracony ponad 30 lat temu, to wciąż wzbudza sporo emocji. Nie tylko ze względu na niewyobrażalne zbrodnie, których się dopuścił na kobietach, ale również dlatego, że od czasu do czasu powstają o nim nowe programy dokumentalne (głośne Rozmowy z mordercą: Taśmy Teda Bundy’ego od Netflixa) czy filmy jak Podły, okrutny, zły z Zakiem Efronem. Okazuje się, że można pokazywać tę makabryczną historię z różnych stron. W Złu wcielonym poznajemy zatem inną twarz Bundy’ego. A wszystko to za sprawą Billa Hagmaiera, który chce rozszerzyć wiedzę o profilowaniu seryjnych morderców. Podczas spotkań agent nawiązuje z mordercą przyjazne relacje oraz pewnego rodzaju więź. Już na wstępie warto pochwalić Luke’a Kirby’ego, który wciela się w Teda Bundy’ego. Z wyglądu jest bardzo podobny do tego mordercy. Jego ruchy, zachowanie i sposób mówienia są precyzyjne i niewymuszone. Gra świetnie, choć wydaje się, że można było jeszcze lepiej uchwycić czające się zło za maską tego opanowanego i inteligentnego człowieka. Sprawić, by uwodził Billa oraz widzów, a jednocześnie budził grozę. Mimo wszystko to, co pokazał Kirby, jest wysoce zadowalające, ponieważ nie nadinterpretuje on Bundy’ego.  Twórcy nie wykorzystali potencjału tej ponadprzeciętnej kreacji Kirby’ego. Film składa się właściwie tylko z serii rozmów między Bundym i Hagmaierem, w których ten drugi próbuje sobie zjednać skazanego i zbudować wzajemne zaufanie. Dają one pewien zarys postaci mordercy oraz mozolnego dążenia do celu tych spotkań. Jednak zostają  pokazane zbyt powierzchownie. Nie zagłębiają się w istotę sprawy, jakby twórcom brakowało odwagi, żeby położyć większy nacisk na którykolwiek ciekawy aspekt związany z Bundym.
fot. RLJE Films // IMDb
+6 więcej
Problemem filmu, który ogląda się raczej bez emocji, a tylko z umiarkowanym zainteresowaniem, jest to, że nie obiera żadnego kierunku historii. Niby poruszono tematy profilowania seryjnych morderców i behawioryzmu, ale tak naprawdę niewiele one wnoszą. Poznajemy jedynie perspektywę Bundy’ego, który nie uważa się za wariata i przekonuje, że każdy ma w sobie mroczną stronę. O jego zbrodniach też niewiele się dowiadujemy, ponieważ film szczędzi nam tych najbardziej makabrycznych opisów. Nie celuje więc w szokowanie widzów. Bundy wyjaśnia istotę popełnionych czynów, ale można to nawet przeoczyć, ponieważ nie zostaje to należycie podkreślone. Nie jest to też historia profilera. W żadnym stopniu nie poznajemy bliżej postaci granej przez Elijah Wooda. Dowiadujemy się o nim tylko tyle, ile Bundy go wypyta. Może twórcy z szacunku dla prawdziwego agenta nie chcieli dopisywać mu historii wyssanej z palca. W rezultacie filmowy Bill jest nijaki i pusty. Nawet wielkie niebieskie oczy Wooda nie zrekompensują tego, że nie dysponował materiałem, który mógł mu pomoc wzbogacić o cokolwiek swojego bohatera. Jest obserwatorem, który ma wykonać zadanie, a czy stoi za tym człowiek, to już zupełnie nieistotne dla twórców. Nie idziemy krok dalej, żeby przekonać się, jaką Ted miał uwodzącą osobowość, i sprawdzić, jaki wywiera wpływ na profilera. I właśnie dlatego ta „przyjaźń” między Bundym i Hagmaierem nie jest przekonująca czy intrygująca. Zabawa w kotka i myszkę nie ekscytuje. Film w pewnym stopniu pokazuje, że Bundy był swego rodzaju celebrytą, ale tym nie epatuje. Raczej wykorzystuje ten temat do sztucznego podniesienia emocji, co jest spowodowane wyścigiem z czasem.  Policja chce, by morderca wyjawił, kim były jego wszystkie ofiary. I chyba tego wątku najbardziej szkoda, ponieważ podkreślenie tragedii rodzin sprawiłoby, że film zyskałby tło, a nie tylko koncentrował się na Bundym. Zło wcielone również porusza sprawę wiary w Boga, ale to też stanowi zaledwie jeden z kilku elementów historii, który ma głównie tłumaczyć angielski tytuł (No Man of God). Te wszystkie składowe historii tworzą pewną całość, choć żeby otrzymać pełny i spójny obraz, film musiałby potrwać dłużej niż zaledwie półtorej godziny. Żaden wątek czy motyw nie jest wiodący, żeby przypadkiem nie zaburzyć scenariusza, choć i tak odczuwalny jest pośpiech w końcowej części produkcji. Twórcy nie zagłębiają się w poszczególne elementy fabularne, nie analizują ich. Podają na tacy gotowe rozwiązania i wnioski. To dlatego w filmie brakuje emocji – poza świetną sceną, gdy Bundy opowiada Billowi o jednej ze swoich zbrodni. Jest pełna napięcia. Bardzo mocno działa na wyobraźnię. W końcu udaje się wywołać grozę, którą obiecywał tytuł, ale to za mało względem oczekiwań. Zło wcielone to dobry film, choć bardzo bezpieczny i statyczny. Koncentruje się na dwóch postaciach, które ze sobą rozmawiają. Oparty jest na dialogach, ale dzięki aktorom, a w szczególności Kirby’emu, są one interesujące. Szkoda, że nie pokuszono się o odważniejsze poprowadzenie historii, która ostatecznie sprowadza się do jednej porywającej sceny. I tylko ona wzbudza jakiekolwiek emocje, a to za mało, żeby produkcja została przez nas zapamiętana. Materiał na film był bogaty, dlatego Zło wcielone pozostawia po sobie niedosyt.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj