Są tacy reżyserzy, którzy wręcz proszą się o najważniejsze filmowe nagrody, a Hirokazu Koreeda, chyba najważniejszy współczesny japoński reżyser, jest z pewnością jednym z nich. To twórca, który aktualnie trzepie film za filmem (w ciągu ostatnich dziesięciu lat wydał ich osiem) i nieobce są mu najważniejsze festiwale - bywał w Wenecji, San Sebastian i aż pięciokrotnie w Cannes. Jak widać, do pięciu razy sztuka - Złodziejaszkami wreszcie zaskarbił sobie sympatię jury, która nagrodziła go Złotą Palmą. Widać, nadeszła wreszcie jego kolej, bo Japończyk konsekwentnie, będąc wierny swojej estetyce i podejmowanym tematom, znów skupia się na rodzinnej dynamice, wspólnych zależnościach i miłości kiełkującej gdzieś poza społecznym marginesem. Osamu i Nobuyo żyją w niewielkiej zagraconej ruderze wraz ze swoim synem Shotą, siostrą Nobuyo, Aki i babką Hatuse, której renta utrzymuje resztę rodziny przy życiu. Choć każdy z domowników ima się różnych zajęć w celach zarobkowych, Osamu i Shota często odwiedzają pobliskie supermarkety i mniejsze sklepy, by ukraść co potrzebniejsze produkty. “O ile sklep nie plajtuje, to wolno” wpajają młodemu chłopakowi rodzice. Cięższe czasy zwiastuje pojawienie się w ich życiu nowej osoby, dziewczynki imieniem Yuri, którą bohaterowie wyciągają (lub raczej “porywają”) z patologicznego domu. Pytania, które zadaje Koreeda, są proste, a odpowiedzi - znane. Co czyni rodzinę - papierowe powiązania czy szczere uczucia? Co daje szczęście - pieniądze czy bliskość? Tematy przewałkowane przez reżysera w poprzednich filmach, szczególnie w Soshite chichi ni naru, wybrzmiewają tu jednak znów prawidłowo, szczególnie gdy odkrywane są kolejne sekrety z przeszłości naszych bohaterów. Patchworkowa familia sklecona jest na podobieństwo mieszkania, w którym żyje - to kilka przypadkowo zaaranżowanych izb, zdecydowanie za ciasnych dla tak licznej grupy. Utrzymywana jest jednak dzięki bliskości oraz idealnej wręcz harmonii życia. Życia - nie oszukujmy się - ciężkiego i de facto nielegalnego. Wybieranie małych szczęśliwych chwil to emblematyczny wręcz chwyt Japończyka. Ścięcie włosów staje się tu narodzinami nowej osobowości, a rozlany makaron synonimem spełnionej bliskości. Kradzież batonika ma swój rytuał a rozrzucone pomarańcze zwiastują mały koniec świata. Z kameralnymi momentami zderza Koreeda wielkie aktorstwo. Złodziejaszki to kolejna okazja do współpracy reżysera z Lily Frankym i Kirin Kiki, którzy nadają każdemu jego filmowi humoru oraz szlachetności, ale to oczywiście dzieci - jak zwykle u Japończyka - stanowią o sile jego obrazów. Niewinność w trudnych czasach wciąż należy pielęgnować, a młodzi aktorzy z gracją wygrywają każdy emocjonalny niuans. To, co w kinie ogląda się niezwykle rzadko, Koreedzie przychodzi z niezwykłą łatwością. Tak jak wzruszanie, rozśmieszanie i łamanie serc kinowych widzów. “W sklepie nic nie ma jeszcze swojego właściciela” - to kolejna złota myśl uzasadniająca czyny bohaterów. Może ona też niejako opisywać ich samych - są oni bez zależności, bez korzeni, bez określonej życiowej destynacji. U twórcy Po burzy liczy się tu i teraz, chwile bliskości i zaufania. Momentami jest ciężko, ale uczucia silniejsze są od kodeksów i zasad. A czasem, jak szczęście na to pozwoli, będzie można kiedyś usiąść z grupą bliskich sobie ludzi i posłuchać fajerwerków. Bo zobaczyć je to byłby już luksus.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj