Najnowszy obraz reżysera "Głodu" i "Wstydu" przenosi nas do Stanów Zjednoczonych pierwszej połowy XIX wieku. Jest rok 1841. W południowej części kraju ludzie o czarnym kolorze skóry przeżywają koszmar niewolnictwa. Inaczej jest w północnych stanach, gdzie Afroamerykanie są wolnymi obywatelami. Tak jest w przypadku mieszkającego w Waszyngtonie Solomona Northupa (Chiwetel Eijofor). To wykształcony, szanowany człowiek, szczęśliwy mąż i ojciec dwojga dzieci, którego pasją jest gra na skrzypcach. Jego idylliczne życie nagle się kończy, kiedy zostaje podstępem porwany i sprzedany jako niewolnik. Główny bohater, pozbawiony rodziny i własnej tożsamości (narzucono mu nowe imię – Platt), stara się odnaleźć w nowej, przerażającej rzeczywistości i nigdy nie stracić nadziei na odzyskanie wolności. Film rozpoczyna się od ukazania strudzonego pracą na plantacji Solomona, który po ciężkim dniu pogrąża się we wspomnieniach. W ten sposób poznajemy jego niezwykłą historię, dwanaście lat pełne fizycznego i duchowego cierpienia, rozpaczy, bezsilności, lęku, samotności, tęsknoty za domem, upokorzeń oraz mimo wszystko niegasnącej wiary.

Warunki klimatyczne, w których odbywa się wielogodzinna, mordercza praca, jeszcze bardziej uwydatniają piekło, przez jakie przechodzi Solomon. Skwar dosłownie leje się z nieba. Niesamowite jest to, że niemal na własnej skórze czujemy piekące słońce, wymierzane niewolnikom baty, ból matki, która zostaje rozdzielona z dziećmi. Niektóre sceny są szczególnie brutalne, a przy tym z każdego ujęcia przebija autentyzm. 12 Years a Slave całkowicie angażuje widza, który jeszcze długo po wyjściu z kina nie może uwolnić się od tego poruszającego do głębi obrazu. McQueen wykonał dobrą robotę. Duża w tym zasługa operatora (Seana Bobbita) i świetnej muzyki autorstwa Hansa Zimmera. Zdjęcia są naprawdę poetyckie. Widzimy przepiękne ujęcia przyrody i naznaczonych emocjami ludzkich twarzy. Operator odsłania wnętrze postaci i uwypukla rozgrywające się w ich życiu dramaty. Efekt potęguje ścieżka dźwiękowa, która idealnie komponuje się z tym, co obserwujemy na ekranie. Kluczowa jest scena, w której, pomijając odgłosy owadów, panuje całkowita cisza. Ten brak muzyki oraz ujęcie nieruchomej postaci Solomona zapatrzonego w dal i następujące potem zbliżenie wypełnionych łzami oczu mężczyzny pokazują burzę uczuć, która rozpętała się w jego sercu. Ważną rolę odgrywa warsztat aktorski obdarzonego bogatą mimiką Chiwetela Eijofora.

W filmie wiele jest przepełnionych symboliką scen. Bardzo wymowne jest zakończenie, które łączy się z aktualną sytuacją głównego bohatera i pojęciem "życia". Nie zdradzając szczegółów, sygnalizuję tylko, aby przyjrzeć się wszystkim postaciom, które są obecne w kadrze. W Zniewolonym często pojawiają się słowa mówiące o tym, że Solomon nie chce jedynie przetrwać, ale żyć naprawdę (jako wolna osoba). Inny "smaczek" w filmie wiążę się z ukochanymi przez bohatera skrzypcami. Należy również zwrócić uwagę na wydźwięk imienia i nazwiska głównej postaci, która niejednokrotnie wspomina o sprawiedliwości, jaka dosięgnie bezdusznych plantatorów.

McQueen doskonale oddaje na ekranie problem niewolnictwa i nietolerancji rasowej. Obnaża rządzące nimi mechanizmy i postawę "pana" wobec swojej "własności". Niewolnik nie jest według plantatora człowiekiem, to coś nawet gorszego od zwierzęcia, więc może sobie z nim robić wszystko, co mu się tylko podoba. Pokazywanie mu, gdzie jest jego miejsce i biczowanie do krwi sprawia mu sadystyczną przyjemność. Gwałcenie czarnoskórych kobiet jest na porządku dziennym, co oddaje sytuacja urodziwej Patsey (Lupita Nyong’o), która nie tylko najwydajniej pracuje, ale przy tym stanowi seksualną zabawkę bezdusznego Eppsa (Michael Fassbender). Mimo iż posiadamy pewne pojęcie o strasznym losie niewolników, to jednak obraz ludzi, którzy są traktowani jak przedmioty (widać to szczególnie wtedy, gdy handlarz niewolników zachwala ich jako swoje towary), szokuje i wzbudza w nas sprzeciw wobec ludzkiego okrucieństwa. To umysłowo ograniczeni, zaślepieni przez nienawiść i chciwość, pozbawieni wszelkich skrupułów właściciele czarnoskórych zatracają swoje człowieczeństwo, a nie "murzyni", którzy pomimo bolesnych doświadczeń często zachowują swoją moralność, wzajemnie się wspierają, a nawet nawiązują przyjaźń.

12 Years a Slave nie byłby tak wstrząsającym obrazem, gdyby nie wybitna kreacja aktorska stworzona przez Chiwetela Eijofora, który swoją grą kradnie prawie każdą scenę. Dużym talentem popisał się również Michael Fassbender w roli czarnego charakteru, w którym skupiają się najgorsze cechy posiadacza niewolników. Na ich tle dość blado wypada Brad Pitt jako Samuel Bass pojawiający się w znaczącym epizodzie filmu. Postać, w którą się wcielił, jest dla mnie mało przekonująca, a przy tym wyjaśnienie przez Samuela Bassa motywu swojego postępowania nie do końca do mnie przemawia.

Należy zaznaczyć, że z racji tego, iż film trwa ponad dwie godziny i przedstawia często podobne do siebie sceny z życia niewolników zmuszanych do monotonnej pracy, chwilami może trochę się dłużyć. Myślę jednak, że ukryty jest w tym zamiar reżysera, który chce w ten sposób uwydatnić koszmar tych dwunastu lat, gdzie jeden dzień niewiele różni się od poprzedniego. Mimo paru mankamentów 12 Years a Slave bez wątpienia należy do kategorii obrazów filmowych, które warto zobaczyć. Przygotujcie się na to, że ta niesamowita opowieść pozostanie z Wami na dłużej.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj