Sang-ho Yeon nie próbuje filmem Boo-san-haeng zrewolucjonizować gatunku czy szokować czymś kontrowersyjnym. Koncept jest prosty osadzamy fabułę w jadącym pociągu w momencie, gdy wybucha apokalipsa zombie.  Spokojna, wydawałoby się, podróż szybko zmienia się w walkę o przeżycie w coraz to bardziej rosnącym chaosie. Wbrew temu, jak bardzo absurdalnie może brzmieć taka wizja fabuły, reżyser prowadzi ją bardzo sprawnie i opiera się na naprawdę dobrych pomysłach. Wykorzystanie klaustrofobicznej przestrzeni wpływa idealnie na całą otoczkę beznadziei w walce o przeżycie. Przecież w innych filmach bohaterowie zawsze mieli gdzie uciec, a ten element jest tutaj wyraźnie ograniczony. Reżyser pokazuje, że można wziąć znane motywy i tchnąć w nie życie świetną realizacją. Panika wśród ocalałych, szukanie informacji, co się dzieje w innych miejscach (fantastyczne pomysły na ukazanie nagrań pełnych chaosu), telefony do rodziny i ostatecznie budowane podziały w grupie to rzeczy wręcz standardowe, oczekiwane, ale Sang-ho Yeon wyciąga z tego pokłady nowej energii i kreatywności. Duży plus za pokazanie początku wybuchu apokalipsy. Nie da się odmówić tej produkcji wyjątkowego klimatu, który towarzyszy jej od samego początku do końca. Ma na to wpływ miejsce akcji, ale też podejście do przedstawiania zombie, które w tym świecie są czasem szybkie i dynamiczne, a czasem niepokojąco przerażające w tym, jak wyglądają i jak się zachowują. Sama kwestia "narodzin" zombie wygląda naprawdę pomysłowo, gdy w nienaturalny sposób wykręcane są ich ciała, zanim przejdą do ataku. Nie da się ukryć, że reżyser w tym względzie wykorzystuje raczej metody proste, czyni to jednak skutecznie. Zwłaszcza w związku z budową atmosfery ciągłego niepokoju i napięcia. Dawno nie oglądałem filmu, który potrafiłby tak trzymać w niepewności na skraju fotela. To jedna z jego najważniejszych zalet Boo-san-haeng. Nie przeczę, że są momenty w Boo-san-haeng, w których atmosfera napięcia i grozy jest w stanie się udzielić. Nie powiedziałbym, że jest to film przerażający, wywołujący koszmary, bo chyba to też kwestia spowszednienia żywych trupów w popkulturze. To jednak nie ma żadnego znaczenia, bo warstwa rozrywkowa stoi na wysokim poziomie. Sceny akcji z zombiakami rozwijają się w coraz lepszym tempie, pokazując, jak reżyser z każdą kolejną sekwencją rozkręca się i czuje się pewniejszy. Nie ma mowy o nudzie, przestojach czy zapychaczach. Nawet, jeśli nie ma starć z zombie, film ma niezłe interakcje pomiędzy postaciami oraz dobrą budowę emocji. W pewnym sensie najsłabiej prezentują się postacie w Boo-san-haeng, bo dostajemy dość stereotypowe charaktery, które wraz z rozwojem fabuły zmieniają się w przewidywalny sposób. Czasem są to zagrywki dość banalne i oczywiste. Jednocześnie ta ich zwyczajność pozwala się identyfikować z ich przeżyciami, bo nie są to skomplikowane jednostki, sprawiają raczej wrażenie zwykłych ludzi postawionych w bardzo nietypowej sytuacji. Dostajemy odpowiedź na pytanie, jak każdy człowiek mógłby postąpić i co byłoby dla niego najważniejsze. Nie da się też nie zauważyć zaznaczonego społecznego podziału przypominającego inny koreański film Snowpiercer. Subtelny komentarz społeczny nie psuje jednak odbioru i w żadnym momencie nie jest nachalny. Boo-san-haeng to znakomity horror, który pokazuje, jak tchnąć życie w trochę skostniały gatunek historii o zombie. Wiele tutaj dobrych pomysłów, znakomicie budowanego napięcia i braku przewidywalności, który pozwala emocjonować się tą niezwykłą podróżą pociągiem.  
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj