Już na wstępie muszę zaznaczyć, że Żywa przynęta nie zaskakuje fabularnie na żadnym poziomie. Ot, mamy grupkę nastolatków, którzy podczas ferii wiosennych balują na jakiejś hiszpańskiej wyspie. Podczas ostatniego dnia pobytu, po solidnie zakrapianej imprezie na plaży, postanawiają oni popływać na skuterach wodnych, co kończy się katastrofą, złamanymi kończynami oraz utknięciem na środku rafy pilnowanej przez żarłacza białego. Zaczyna się walka o przetrwanie i dotarcie do lądu. Taka, którą nasi bohaterowie, jedno po drugim, zaczynają przegrywać z krwiożerczym monstrum.  Największy mój problem z tym filmem polega na tym, że od początku wiadomo, kto będzie zwyczajową „final girl”. Zero zaskoczeń, tak naprawdę jest to jedyna postać z całej piątki, której od początku do końca kibicujemy i z którą możemy czuć jakąś więź. W zasadzie wszyscy poza nią mają jakieś przywary czy grzechy, które sprawiają, że ich los jest nam mniej lub bardziej obojętny. I choć nikomu oczywiście nie życzę zostania pożartym przez rekina, tak tylko przy tej postaci czułem ulgę, że nie stała się karmą dla rybek. Bynajmniej nie zaszkodził tu fakt, że sama aktorka wypada dość naturalnie w tej roli. No, może poza sceną libacji na plaży, ale w niej nikt nie wypadł dobrze. 
fot. materiały prasowe
Nie mogę się przyczepić do warstwy technicznej filmu. Zdjęcia są naprawdę ładne, atmosfera dobrze poprowadzona dźwiękiem i obrazem, a nawet i sam rekin wygląda, jak na taki budżet, całkiem przyzwoicie. A przynajmniej pod wodą, bo sceny, w których jego płetwa tnie powierzchnię wody już nieco zalatują sztucznością. Jest to jednak całkowicie wybaczalne.  Reasumując, Żywa przynęta nie jest, w mojej opinii, aż tak złym filmem, jak wskazują na to oceny. Owszem, jest głupiutka i przewidywalna, ale da się przy niej bawić tak dobrze, jak przy każdym innym filmie o rekinach klasy B.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj