Breakin' = spoiler alert
The walking dead 4x11
Odcinek z cyklu "dla każdego coś dobrego". Carl z Michonne zacieśniali znajomość – i bardzo dobrze, bo mogliśmy lepiej poznać naszą samurajkę. To już nie tylko kobieta z mieczem siekająca na kawałeczki żywe trupy ale również sympatyczna dziewczyna, którą nie ominęły dramaty związane z apokalipsą zombie (poznajemy imię jej syna - Andre Anthony). Sceny z domu jak weszła do pokoju dziecięcego – zdecydowanie zrobiły większe wrażenie niż jakby miały stamtąd wyskoczyć małe szwędacze. W ogóle jak na The Walking Dead dużo kolorów było w tym odcinku: róż i biel, a nie tylko ta charakterystyczna zgniła zieleń.
Za to Rick to chyba nigdy nie wypocznie – ledwie sobie zaśnie, a już wpada w kłopoty. Klaustrofobiczne ujęcia spod łóżka i ucieczka przez okno - miał facet szczęście, że ekipa, która wtargnęła do "jego" domu akurat wpadła w kłopoty. Opuszczenie domu w sumie na dobre wyszło, bo Rick, Michonne i Carl znaleźli wagon z tym samym napisem o przetrwaniu co Carol i Ty w poprzednim odcinku. Jest nadzieja?
Wygląda na to, że tak! Glenn z Tarą mają okazję poznać trochę bliżej trójkę nowych bohaterów zmierzających do Waszyngtonu. Okazuje się, że doktor Eugen Porter wie co spowodowało apokalipsę zombie i wie również jak ją powstrzymać… ale nie powie. Sierżant Ford i Rosita Espinosa starają się go dostarczyć całego i zdrowego do stolicy… Ciekawe z jakiej oni się choinki urwali, bo trudno uwierzyć w podniosłe słowa Jamesa Hetfielda o "uratowaniu świata", utajnione dane i jeszcze widok Rosity ubranej niczym Lara Croft. Są bardzo podejrzani, ale nie wyglądają na groźnych. Lubię ich!
Podobał mi się odcinek 4x11, bo było wszystko: trochę dramatu, masa ciekawych ujęć, napięcie, kąsające szwędacze i nowe, intrygujące postacie. Tak było dobrze, że nawet nie odczuło się braku ubóstwianego kusznika!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h