Dobry wieczór wszystkim :)

Należałby się osobny wpis inauguracyjny, ale ponieważ nie znoszę pisania o sobie pozwolę sobie pominąć ten etap blogowania. Powiem tylko, że nagłówek zawdzięczam mojej koleżance Oldze - serdecznie dziękuję, jest boski :)

Tutaj, na blogu hatakowym, będę zamieszczać wpisy poświęcone filmom i serialom - na moim głównym blogu jest tego trochę więcej. Zainteresowania mam najróżniejsze i czasami od moich sprzecznych gustów może rozboleć głowa. Uczciwie ostrzegam.

Na początek krótki przegląd jesiennych premier - obejrzałam ich więcej, niż tutaj wymieniłam, ale jeszcze nie zdążyłam nic napisać na ich temat. Wezmę się w garść i niebawem napiszę, a teraz prezentuję to, co posiadam. Za ewentualne powtórzenia i błędy przepraszam, ale na razie nie mam nikogo, kto zechciałby mój tekst sprawdzić, a po pięciokrotnym czytaniu i poprawianiu własnej twórczości staję się ślepa na tego typu błędy...

2 BROKE GIRLS, CBS

Mój stosunek do tego serialu pozostaje ambiwalentny. Wolę komedie brytyjskie, ale zaczęłam go oglądać z sympatii do Kat, jak zapewne większość widzów. Broniłam go nawet w pierwszym sezonie, ale mocno straciłam do niego serce po premierze drugiej serii. Wcześniej wprawdzie dowcipy również były pikantne i momentami nawet małe subtelne, ale oglądało mi się nieźle. Niestety potem poziom jednak trochę zjechał, co było wywołane również częstszą obecnością Sophie na ekranie. Dodatkowo poziom głośności postaci Jennifer okazał się być zaraźliwy i w efekcie Kat oraz Beth podłapały od niej ton i styl wypowiedzi. Dziewczyny nie mają problemu z wyczuciem komediowym, ale głosy mają dość wysokie, zwłaszcza Beth.

Porzucanie seriali przychodziło mi zawsze z łatwością, ale jakoś z niewiadomych mi samej przyczyn, mimo tego wszystkiego nadal dzielnie oglądam tydzień po tygodniu. Jest to ostatecznie tylko 20 minut, i nawet jeżeli dowcip bywa zbyt amerykański jak na mój gust, to przynajmniej mogę sobie złapać oddech przy nowym odcinku. Finał drugiego sezonu zakończył się optymistycznie, rokował dobrze dla biznesu Max oraz Caroline, i w rezultacie dość chętnie zabrałam się za oglądanie trzeciej serii.

Poczucie humoru pozostało takie samo, jak w sezonie drugim - tak więc zagorzałych fanów nie spotka wielkie rozczarowanie. Ciekawa jestem bardzo, jak scenarzyści poradzą sobie z Sophie i Olegiem - po burzliwym rozstaniu wyglądają na zadowolonych z życia, ale znając ich, niebawem znów będą hałasować dziewczynom nad głowami... Twórca zapowiadał również, że Max trafi się nareszcie porządny facet - ten wątek także może okazać się całkiem interesujący.

W premierze wrócili wszyscy oprócz Kasztana, ale na pewno przyjdzie też na niego pora. Nawet jeśli nie zawsze odpowiada mi humor tego serialu, to postacie są nadal na tyle interesujące, żeby oglądać dalej. Dla mnie jest to produkcja, którą mogę obejrzeć półokiem, porządkując pliki na dysku lub przeglądając Tumblr - nie wymaga ogromnej koncentracji, a zawsze to dostarcza tej odrobiny rozrywki w szare jesienne wieczory...

AGENTS OF S.H.I.E.L.D., ABC

Nie jest tajemnicą, że za superbohaterami nie przepadam. Obejrzałam parę filmów Marvela (powód numer #1, #2 i wkrótce #3: Tom Hiddleston), ale na tym koniec. Gdyby nie fakt, że Agenci to dzieło Jossa Whedona, prawdopodobnie trzymałabym się z daleka od tej produkcji. Whedona sobie bardzo cenię i tylko dlatego zabrałam się za oglądanie.

A po czym poznaje się jego seriale? Cóż, to temat na osobny wpis (który pewnie niebawem popełnię), ale przede wszystkim - postacie kobiece. I to nie byle jakie: zawsze zdecydowane, silniejsze od mężczyzn (i często nie tylko psychicznie), bardzo ludzkie, niezależne i samodzielne. I niemal zawsze pyskate. Po drugie - dialogi. Bardzo specyficzne, dorobiły się już nawet określenia "whedonowskie". Nie potrafię wyjaśnić, na czym to polega - ale oglądam film czy serial pisany przez Jossa i wyczuwam jego styl. Po trzecie - z dużą lubością pozbywa się bohaterów. Nie pierwszoplanowych (zazwyczaj...), ale drugoplanowych. Im więcej osób lubi daną postać, tym większa szansa, że niebawem padnie trupem. Po czwarte i w przypadku Agents of S.H.I.E.L.D. najważniejsze - często potrzebuje od trzech do pięciu odcinków, by porządnie się rozkręcić.

I tak jest też w przypadku tego serialu. Nikt wprawdzie jeszcze nie zginął, nawet wręcz przeciwnie (Coulsooooon!), ale odcinek pilotowy jest bardzo nierówny. Każda z postaci dostaje trochę czasu na ekranie, ale ich jest sześcioro, a pilot ma tylko 45 minut. Czasu nie da się nagiąć. Sprawa, którą się bohaterowie zajmują jest prosta - ale przy tym zarysowuje się również wątek, który zapewne stanie się przewodnim motywem pierwszego sezonu. Nie wątpię, że Whedon zajmie się wszystkim po kolei - trzeba jednak być po prostu cierpliwym.

Gdybym nie oglądała jego pozostałych seriali, zapewne byłabym zniechęcona. Doświadczenie mnie nauczyło, że potrwa, zanim poziom się ustabilizuje. Pierwszy sezon Buffy zdecydowanie nie należał do najlepszych; podobnie jak początkowe odcinki Dollhouse. Wszystkim zniechęconym doradzam uzbrojenie się w cierpliwość i danie Jossowi szansy...

CASTLE, ABC

Ostatnimi czasy mój stosunek do tego serialu bardzo się zmienił. Sezon pierwszy obejrzałam od niechcenia w wakacje, bo polecił mi go znajomy, na początku drugiego stałam się fanką, a pod koniec czwartego mocno mi przeszło. Nie podobało mi się to, że kwestię "kto się pierwszy o czym dowie" rozłożono na cały sezon, a w ostatnich odcinkach na siłę przeciągano, tak samo jak zejście się Castle'a i Beckett nie wydawało mi się mądrym posunięciem. Piąty sezon niestety udowodnił, że miałam rację. Chemia Stany i Nathana gdzieś znikła, nie było żadnego głównego wątku, i jakoś w okolicach The Final Frontier zrezygnowałam z oglądania. Dzięki Tumblr nie byłam całkiem odcięta, więc wiedziałam, że nic ważnego się nie dzieje. Wraz z finałem zalała mnie fala informacji i opinii. Podzielam tę, że chociaż oświadczyny Castle'a były zachowaniem typowym dla jego postaci, to serial zbyt szybko poszedł w tym kierunku. Nie byłam także zachwycona pomysłem obsadzenia Lisy Edelstein w szóstym sezonie, ale zdążyłam się stęsknić za moim niegdyś ukochanym serialem i trochę wbrew sobie obejrzałam premierę.

Nie mogę powiedzieć, żebym była nie wiadomo jak zaskoczona. Większość odcinka była przewidywalna, chociaż bardzo mi się podobało oryginalne porwanie Ricka. Zakończenie, choć niewątpliwie przyciągnie wielu fanów ciekawych rozwiązania, odrobinę mnie zirytowało. Nie lubię sytuacji, gdzie stawia się bohaterów w niemożliwej sytuacji (typu wrzucanie Castle'a i Beckett w samochodzie do rzeki), ponieważ trudno jest wyjść z tego obronną ręką chociażby z tego powodu, że premiera to nie jest dobry czas na uśmiercanie bohaterów. Finał, owszem, zdarza się sporadycznie też w połowie sezonu, ale nie na początku, i na pewno nie główną postać.

Mimo tego wszystkiego odcinek był chwilami bardzo zabawny, lekki i przyjemny do obejrzenia. Jedna rzecz jest jeszcze warta zauważenia - w trakcie piątego sezonu fani narzekali, że Beckett i Castle w ogóle nie zachowują się jak para. Choć oglądałam wybiórczo i głównie na gifach na Tumblr, odniosłam wrażenie, że są to słuszne zażalenia. I wygląda na to, że Andrew Marlowe wziął sobie to do serca, ponieważ było zdecydowanie więcej scen romantycznych. Nie zemdliło mnie od nich, było ich po prostu więcej, do tego krótkie, zabawne i dobrze zagrane.

Tym razem chyba zostanę na dłużej z serialem - brakowało mi go, i mam nadzieję, że coś się ruszy. Bardzo lubię Stanę, a Beckett jest jedną z moich ulubionych serialowych bohaterek. Zobaczymy, co przyniosą kolejne odcinki - bardzo się ucieszę, jeśli tym razem scenarzyści zarysują jakiś główny wątek. The Mentalist w czwartym sezonie popełnił ten sam błąd, co Castle w piątym - ale naprawił to w następnym. Mam nadzieję, że Marlowe i spółka również to zrobią...

SLEEPY HOLLOW, Fox

Muszę przyznać, że z nowych seriali zapowiedzianych na tę jesień właściwie na ten najbardziej czekałam. Zapowiedź brzmiała zachęcająco - co w moim przypadku jest istotne, bo seriale fantastyczne i science fiction są zawsze na końcu mojej listy do oglądania - i choć nie obsadzono żadnych znanych mi aktorów, wyglądałam niecierpliwie premiery. Po dwóch odcinkach jestem w stanie stwierdzić, że się nie zawiodłam.

Fox przedstawia ciekawą, dość luźną adaptację noweli Irvinga. Nasuwają mi się skojarzenia z Once Upon a Time - ta sama dwoistość fabuły i świata. Chwilowo jest trudno ocenić, czy będzie tak samo poplątana - ale jest to dobry start, i moim zdaniem zdecydowanie lepszy niż Pilot zaprezentowany dwa lata temu przez Once Upon a Time.

Dużym plusem produkcji jest humor - naturalny, nie obsceniczny. Przy przenoszeniu bohatera w przyszłość zawsze wplatane są dowcipy wynikające z różnic kulturowych, ale często kończą się na tym, że biedaczek pada plackiem na ziemię na widok samochodu. To jest już oklepany motyw: mnie znacznie bardziej śmieszą jego zderzenia z drobnymi wynalazkami. A pod tym względem Sleepy Hollow nie zawodzi - Ichabod oślepia się latarką, liczy mijane Starbucksy, oburza się wysokością podatków od pączków, atakuje go prysznic...

Ogólne wrażenie serial robi przyzwoite. Aktorstwo jest na dobrym poziomie, efekty specjalne również (choć gwoli ścisłości, nie jestem specjalistką), historia jest intrygująca, nawet jeśli świat przedstawiony sprawia wrażenie trochę chaotycznego. Owszem, to mieszanka różnych mitów, opowiadań i do tego fragmentów Biblii, ale nie traktuje się tego również zbyt poważnie. Jeśli scenarzyści będą w stanie utrzymać ten poziom, Fox będzie miał czym zastąpić Bones (które zdecydowanie powinny zmierzać ku końcowi). Moim drobnym życzeniem jest, żeby Abbie i Ichabod pozostali dobrymi przyjaciółmi. Ale obawiam się, że jestem w mniejszości...

Oczywiście premier jest znacznie więcej, a po poniedziałku będę miała do zrecenzowania sześć. Także ciąg dalszy nastąpi :)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj