Kiedy rok temu podejmowałem na swojej maturze ustnej temat antyutopii - swoją drogą, również zainspirowany serialem, a konkretnie piątym sezonem Fringe - przeszła mi przez głowę nieśmiała myśl, że Person of Interest także zdaje się podążać w podobnym kierunku. Czytając Rok 1984, Wielki Brat nie raz kojarzył mi się z Maszyną, choć jednocześnie byłem świadomy, jak wielkiej nadinterpretacji się w tym momencie dopuszczałem. Tak dalece posunięta wizja serialu, który zaczynał przecież od standardowej formuły procedurala dla amerykańskich "mas", wydawała mi się jedynie odległym marzeniem, które może się spełnić najprędzej za kilka lat, ale raczej nie w tej produkcji i co istotniejsze, na pewno nie na tej stacji. Okazuje się jednak, że marzenia czasami się spełniają, a szczególnie, jeśli nazwisko człowieka za sterami brzmi Nolan. Finał sezonu 3. Person of Interest nie pozostawia złudzeń. Serial brutalnie zerwał ze swoimi korzeniami, lądując na niebezpiecznych wodach science-fiction i zapowiadając na przyszły rok niemalże orwellowską wizję świata. Swoją drogą, w zdecydowanej większości przypadków oznaczałoby to rychły exodus widzów sprzed ekranów, jednakże jak do tej pory, a szczególnie w 3. sezonie, Nolan i Plageman wyśmienicie wywiązywali się z pozornie niemożliwego do wykonania zadania i utrzymywali widownię, łącząc w serialu wątki fascynujące przeciętnego "zjadacza hamburgerów" z elementami daleko posuniętych dystopicznych wizji świata. Elementami, które sprawiają, że Impersonalni są prawdziwą perełką amerykańskiej telewizji. A przecież rozpoczęło się tak niepozornie. Wątek Vigilance został wprowadzony bardzo nieśmiało. Stanowił bardziej tło dla rewolucji związanej z nową funkcją Root oraz wątku HR. Nie ujmując nic temu ostatniemu - wszak "trylogia" zakończona śmiercią Carter to prawdziwy rodzynek w publicznej telewizji - osobiście dziwię się bardzo, gdy słyszę opinie, że odcinek "The Crossing" był najlepszym w sezonie, a scena śmierci Carter najlepszą w serialu. Owszem, emocjonalna bomba, jaką otrzymaliśmy, mogła pozytywnie zaskoczyć, jednak według mnie prawdziwa rewolucja dokonała się raptem chwilę później i wcale nie polegała na uszczupleniu głównej obsady. Już w kolejnym odcinku bowiem, a właściwie epizodzie dwuczęściowym - "Lethe" oraz "Aletheia" - doszło do drastycznej zmiany w tematyce serialu. Od momentu odkrycia, że istnieje drugi, jeszcze potężniejszy system inwigilacyjny, serial opowiada już nie o próbach kontrolowania Maszyny obserwującej Stany Zjednoczone, lecz o walce o przetrwanie nietotalitarnego systemu państwa (ponieważ według mnie to jest równoważne działaniom, które miały na celu niedopuszczenie do uruchomienia Samarytanina). W takim kontekście, walka z zagrożeniami terrorystycznymi wydaje się być - nomen omen - nieistotna. Ktoś mógłby zadać pytanie - a w czym objawia się ta "rewolucja"? Przecież rządowe osobistości przedstawione w Person of Interest od zawsze dokonywały niechlubnych czynów, posługując się Maszyną, przykładowo przeprowadzając zamach terrorystyczny, w którym zginął Nathan Ingram. Co to za różnica, czy za narzędzie posłuży Maszyna Fincha czy Samarytanin? Otóż do tej pory zabezpieczenia wprowadzone przez Harolda poważnie wiązały ręce jej posiadaczom, przez co świat przedstawiony nie różnił się specjalnie od tego, w którym żyjemy. Ponadto motywacje władz były dość zwyczajne - utrzymać swoją pozycję, zapewniając bezpieczeństwo narodu. Manipulacje, których dokonywał Doradca Specjalny tudzież Control, nie różniły się specjalnie od tego, co można zaobserwować w wielu innych serialach. Tymczasem ostatnia scena sezonu, odegrana przez Amy Acker (poprzez monolog) oraz Johna Nolana w sposób iście hipnotyzujący, stanowi dla mnie niepodważalny dowód na to, że Impersonalni wchodzą w tematykę, której w serialach telewizyjnych jeszcze nie było, a która powinna wywrócić do góry nogami życie nieświadomych niczego mieszkańców serialowego Nowego Jorku. Jeśli nawet Finch, twórca sztucznej inteligencji, musi zaszyć się pod ziemią, nie będąc w stanie ochronić się przed wszechobecnymi mackami systemu, jeśli skala gromadzenia informacji i manipulacji osiągnęła poziom władzy totalnej, jeśli Greer bezwarunkowo oddaje pełnię władzy w ręce Samarytanina - to znaczy, że w rzeczy samej, byliśmy świadkami narodzin Nowego Wspaniałego Świata. W tym kontekście nie boli mnie lekki zawód, jaki spotkał mnie ze strony Vigilance. Ich wątek został poprowadzony w satysfakcjonujący sposób i zakończył się wystarczająco mocnym akcentem w postaci wybuchu oraz śmierci Hersha, aczkolwiek fakt, że proces tak naprawdę nie został nigdzie wyemitowany, pozostawił spory niedosyt (tym bardziej, że poprzedni odcinek dość wyraźnie naprowadził mnie na to, że Decima stoi za działaniami Vigilance, także pozbawiony zostałem kolejnego "gamechangera"). Tak jak wspomniałem - wątek kontroli nad Maszyną wraz z konfrontacją pomiędzy Root a Control w odcinku 3x12 został właściwie zakończony, toteż nie widziałem żadnych przeciwwskazań, aby świat dowiedział się o Maszynie (może nie w pełni krasy, ale choćby w jakimś stopniu) i jej twórcy (z wyjątkiem wątku Grace, ale dlaczego by go nie rozwiązać już teraz?). Niestety, w zamian poświęcono kilka dobrych minut na zapoznanie się z formułą procesu oraz rozprawienie się z nic nie znaczącą postacią Rivery. Na szczęście postać Greera, który jako pierwszy z serialowych złoczyńców przetrwał więcej niż półtorej sezonu oraz jako jedyny podąża nie za swoim egoistycznym tymczasowym pragnieniem, lecz twórczą wizją, wynagradza mi ów niedosyt z nawiązką. Zastanawiałem się, czy kolejny konflikt z Decimą nie będzie już fabularną pętlą i powtarzaniem się wątków. Tymczasem okazało się, że świeżość, jaką wprowadza Samarytanin w serial, może stanowić początek nowego, jeszcze lepszego rozdziału w historii serialu, który łeb w łeb walczy z Hannibalem o miano najlepszej produkcji stacji ogólnodostępnych. Dlatego też z niecierpliwością, ale i lekkim niepokojem oczekuję na sezon 4. Jak Nolan i Plageman poradzą sobie na głębokich wodach oraz jak serialowy rynek przyjmie tak odważny projekt, jakim bez wątpienia jest serial skupiający się wprost na sztucznej inteligencji kierującej dystopicznym światem? Chciałbym móc usiąść za rok przed komputerem i odpowiedzieć na te pytania dokładnie tak, jak dzisiaj rozwiałem swoje niegdysiejsze wątpliwości. Napisać recenzję, którą zacznę słowami: "Marzenia czasami się spełniają."
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj