– Babciu – szepczę niemal niedosłyszalnie i potykam się, kiedy pcha mnie ku Darinowi. – Ukryj się na wschodnim krańcu Dzielnicy… – Dławi się dal­szym ciągiem zdania, kiedy dostrzega za obszarpanymi zasłonami we frontowym oknie błysk twarzy z płynnego metalu. Czuję skurcz w żołądku. – Zamaskowany – oznajmia. – Przyszli z Zamaskowanym. Ucie­kaj, Laiu, zanim dostanie się do środka. – A co z tobą? I z dziadkiem? – Powstrzymamy ich przez chwilę. – Dziadek delikatnie popycha mnie ku drzwiom. – Zachowaj swoje tajemnice, kochanie. Słuchaj się Darina, on o ciebie zadba. Leć! Pada na mnie wąski cień Darina. Brat łapie moją rękę, kiedy drzwi zamykają się za nami. Pochyla się, by wtopić się w ciepłą noc, a potem rusza cicho po sypkim piasku podwórza. Chciałabym czuć taką pew­ność siebie, jaką zdradzają jego ruchy. Chociaż mam już siedemnaście lat i jestem dość dorosła, by kontrolować swój strach, ściskam jego dłoń tak, jakby była to jedyna trwała rzecz na tym świecie. „Nie pracuję dla nich”, powiedział Darin. W takim razie dla kogo? Jakimś cudem dostał się wystarczająco blisko kuźni Serry, by na rysun­kach przedstawić ze szczegółami proces tworzenia najcenniejszej broni Imperium. Skimy, te niezniszczalne, wygięte ostrza, potrafią przeciąć trzech ludzi za jednym zamachem. Pół tysiąclecia temu Uczeni zostali zmiażdżeni podczas inwazji Imperium Marsyjskiego, ponieważ nasza broń łamała się w zetknięciu z ich wysokiej jakości stalą. Od tamtej pory nie dowiedzieliśmy się niczego o sztuce wytwarzania skim. Marsyjczycy zazdrośnie strzegą swoich tajemnic, całkiem jak skąpcy pilnujący złota. Osoba złapana na wałęsaniu się bez powodu w pobliżu kuźni naszego miasta, wszystko jedno, Uczony czy Marsyjczyk, ryzykuje egzekucję. Jeżeli Darin nie pracuje dla Imperium, jak dostał się w pobliże kuź­ni Serry? Jak marsyjscy żołnierze dowiedzieli się o jego szkicowniku? Po przeciwnej stronie domu w drzwi frontowe uderza pięść. Szura­ją buty i dźwięczy stal. Rozglądam się gorączkowo wokoło, spodziewa­jąc się dostrzec gdzieś srebrne zbroje i czerwone peleryny legionistów Imperium, ale na podwórzu panuje spokój. Mimo rześkiego nocne­go powietrza pot nadal spływa mi po karku. Z daleka, z akademii Czarnego Stoku, gdzie kształcą Zamaskowanych, dobiega dudnienie bębnów. Ten dźwięk wyostrza strach, który wbija mi się w sam środek brzucha. Imperium nie wysyła tych potworów o srebrnych twarzach na każdą obławę. Znów rozlega się łomotanie do drzwi. – W imieniu Imperium Marsyjskiego – odzywa się zirytowany głos – żądam, byście otworzyli te drzwi. Darin i ja w jednej chwili zastygamy bez ruchu. – To nie brzmi jak Zamaskowany – szepcze mój brat. Zamasko­wani przemawiają cicho, a ich słowa przecinają rozmówcę niczym skima, ich osławiona broń. Gdy legioniści pukają i wydają rozkazy, Zamaskowany przenika do wnętrza domu i zabija wszystkich, którzy staną mu na drodze. Brat patrzy mi prosto w oczy, a ja wiem, że myślimy o tym samym. Jeśli Zamaskowanego nie ma wraz z resztą żołnierzy przed drzwiami, to gdzie się znajduje? – Nie bój się, Laiu – mówi szeptem Darin. – Nie pozwolę, by cokolwiek ci się stało. Chcę mu wierzyć, ale strach wydaje mi się falą przypływu, szarpią­cą mnie za kostki i wciągającą pod powierzchnię morza. Przypominam sobie małżeństwo sąsiadów: trzy tygodnie temu zostali zaskoczeni, wtrąceni do więzienia, a potem sprzedano ich w niewolę. „Przemyt­nicy książek”, wyjaśnili żołnierze Imperium. Pięć dni później jeden z najstarszych pacjentów dziadka, dziewięćdziesięciotrzylatek, który ledwie kuśtykał, został stracony we własnym domu. Poderżnięto mu gardło od ucha do ucha. „Współpracował z ruchem oporu”. Co zrobią żołnierze z babcią i dziadkiem? Uwiężą ich? Uczynią z nich niewolników? Zabiją ich? Docieramy do tylnej bramy. Darin staje na palcach, żeby otworzyć zasuwkę, lecz powstrzymuje go jakiś chrobot w alejce po drugiej stro­nie bramy. Nagły podmuch posyła w powietrze chmurę kurzu. Darin wpycha mnie za siebie. Zaciska dłoń na rękojeści noża tak, że bieleją mu kostki, a tymczasem brama otwiera się z cichym piskiem. Zimny palec strachu przesuwa mi się po plecach. Wyglądam zza ra­mienia brata w alejkę. Nic tam nie ma poza przesypującym się niemal bezszelestnie pia­skiem. Nic, tylko przelotne podmuchy wiatru i zamknięte okna u na­szych śpiących sąsiadów. Wzdycham z ulgą i wysuwam się zza pleców brata. W tej samej chwili Zamaskowany wyłania się z ciemności i wcho­dzi przez bramę.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj