Być albo nie być
Antoine Cierplikowski uwielbiał zaskakiwać swoich rozmówców interpretacją najsłynniejszego fragmentu Hamleta Williama Szekspira. W ostatnim wywiadzie, udzielonym kilka tygodni przed śmiercią, w wieku dziewięćdziesięciu jeden lat, pewnym, mocnym głosem recytuje: To be or not to be: that is the question. Przed laty zachwycał w ten sposób swoich gości na przyjęciach, które organizował w Hollywood. Był wtedy u szczytu sławy. Król, cesarz, dyktator, kreator, guru, monsieur Antoine, Antoine de Paris, Antoine – tak o nim mówiono. Świat mody drżał w oczekiwaniu na to, co znowu wymyśli, do jakiej nowej fryzury trzeba będzie dostosować kolejną kolekcję. Jaki kolor włosów okaże się przebojem w następnym sezonie? Zakochane klientki czekały w radosnym podnieceniu. Projektanci mody zgrzytali zębami ze złości, że od fryzjera zależy to, co za chwilę stworzą.
Miał rzesze wiernych wyznawczyń i równie dużo zaciętych wrogów. Jak każdy, komu udało się wybić ponad przeciętność, budził skrajne emocje. Od uwielbienia po nienawiść. Swoim talentem wyprzedzał epokę, w której żył. Skala osiągniętego sukcesu zadziwia do dziś. Jego bogactwo budziło zawiść. Niezwykłą pewnością siebie nieustannie prowokował krytyków. Ale ani wielbiciele, ani zawistnicy nie mogli pomyśleć nawet, że ten niezwykły człowiek i wszystko, czego dokonał, zniknie w mroku zapomnienia. Od czasu do czasu ktoś go tam odnajduje zdziwiony, że Antoine w ogóle istniał, że był Polakiem, chłopcem z Sieradza, który na początku XX wieku swoim nieprzeciętnym talentem zdobył najpierw Paryż, ówczesną stolicę światowej mody, a później cały świat. Jego nazwisko nie jest dzisiaj wymieniane, kiedy mówi się o osobach mających największy wpływ na kreowanie wyglądu współczesnej kobiety. Tymczasem on w tym procesie uczestniczył, stojąc w pierwszym szeregu u boku Coco Chanel, Heleny Rubinstein czy Eugène’a Schuellera, twórcy L’Oréal. To on wyniósł rzemiosło fryzjerskie do rangi sztuki, dyktował kobietom na całym świecie, jak mają obcinać i czesać włosy, na jaki kolor je farbować. Tworzył perfumy i kosmetyki, projektował torebki i kapelusze, kostiumy i peruki, kolekcjonował dzieła sztuki współczesnych mu artystów, przyjaźnił się z wielkimi gwiazdami. Sympatią darzyły go przede wszystkim piękne panie, ale także Picasso, Jean Cocteau i Salvador Dali. Potrafił skupić wokół siebie ludzi z różnych światów, pozornie obcych, a w jego salonie przy rue Cambon 5, stateczne damy spotykały się z o wiele mniej statecznymi dziewczętami z półświatka i wspólnie cierpliwie oczekiwały na mistrza Antoine’a.
On pierwszy spojrzał na kobiece włosy tak, jak rzeźbiarz patrzy na kamienną bryłę. Był przede wszystkim artystą, kreatorem fryzur, dyktował nowe trendy i zawsze umiał nakłonić swoje klientki do pozornie szalonych pomysłów. Rola kobiet w jego życiu jest nieoceniona. To one nosiły na swych głowach jego dzieła. Dzieła ulotne, których − niestety − nie można postawić w muzeach, by zachwycały kolejne pokolenia. Jego salon fryzjerski usytuowany był przez dziesięciolecia pod numerem 5 przy rue Cambon. Nieopodal, pod numerem 31, mieści się do dziś butik Chanel, cel pielgrzymek fashion victims z całego świata. Po Antoinie nie ma tam śladu. Paryż zapomniał, bo to miasto kapryśne, w którym życie toczy się w zawrotnym tempie. Na miejscu opuszczonym przez wielkiego mistrza pojawiło się wielu innych. Większość była zresztą jego uczniami. Paryż zapomniał, bo Antoine, obrażony na to niestałe w uczuciach miasto, wrócił po siedemdziesięciu latach do rodzinnego Sieradza. Zmarł z dala od miejsc, które znał na pamięć. Z dala od rue Cambon, gdzie pracował przez sześćdziesiąt lat. Z dala od domów, które sobie wymarzył i wybudował. Z dala od starych przyjaciół i znajomych. Jego oszałamiająca kariera rozpłynęła się. W podejrzanych okolicznościach zniknęła wielka fortuna, rozproszono pamiątki, zaginęły dzieła sztuki, i po tym niesamowitym człowieku zostało tak zadziwiająco niewiele.
Antoine nie był bez winy. Zaciekle bronił swojego życia prywatnego, skrywając pod maską szalonego ekscentryka prawdę o uczuciach, które nim targały. Kochał mężczyzn, ale wybrał udawanie przed światem, że było inaczej. Każdego dnia wprawiał się w odgrywaniu swojej roli. Uważał, że życie to teatr i żeby przetrwać w świecie hipokrytów i blichtru, trzeba grać. Dla każdego miał inną wersję wydarzeń, jakby stworzoną specjalnie na potrzeby danego słuchacza. Ściśle kontrolował to, co o nim pisano. Chcąc odwrócić uwagę od prawdziwego Antoine’a, skupiał uwagę wszystkich na dziwaku, śpiącym w szklanej trumnie. Potrafił doskonale manipulować ludźmi, co, niestety, nie zawsze dobrze się kończyło. Zbudował imperium na skalę światową, w którym był władcą absolutnym. Ciężko jest patrzeć na pozostałe po nim ruiny. Być albo nie być − oto jest pytanie.