3

Mieszkaliśmy przy ulicy Jaworowej, na zboczu Jaworowego Wzgó­rza, niecałe pół kilometra od mostu. Po drugiej stronie rzeki znaj­dowała się stacja paliw z małym sklepem o nazwie Zip Mart. Sprze­dawano tam to, co zwykle sprzedaje się przy stacjach benzynowych, czyli wszystko: od oleju silnikowego, przez pieczywo tostowe Won­der Bread, po ciasteczka Little Debbies, ale także smażone w głę­bokim tłuszczu kurczaki przygotowywane przez właściciela, pana Eliadesa (którego wszyscy nazywali panem Zippym). Kurczaki były dokładnie takie, jak głosił napis w oknie: NAJLEPSZE W OKOLI­CY. Wciąż pamiętam ich cudowny smak, ale po śmierci mamy nie zjadłem już ani kawałka. Zakrztusiłbym się, gdybym spróbował. Pewnej soboty w listopadzie 2003 roku – rada miejska po raz kolejny obradowała nad wyasfaltowaniem mostu i po raz kolejny uznała, że można z tym poczekać – mama powiedziała, że pójdzie do Zippy’ego i kupi nam kurczaka na kolację. Ja oglądałem z tatą mecz futbolowy ligi uniwersyteckiej. – Powinnaś pojechać samochodem – poradził jej tata. – Będzie padać. – Muszę się trochę poruszać – odparła. – Ale włożę płaszcz przeciwdeszczowy, wiesz, ten jak z Czerwonego Kapturka. I ten właśnie płaszcz miała na sobie, kiedy widziałem ją po raz ostatni. Nie założyła na głowę kaptura, bo jeszcze nie padało, więc włosy opadały jej na ramiona. Miałem wtedy siedem lat i uważa­łem, że moja mama ma najpiękniejsze na świecie rude włosy. Zoba­czyła, że patrzę na nią przez okno, i pomachała mi. Odmachałem i wróciłem do oglądania meczu, bo drużyna LSU właśnie wypro­wadzała atak. Szkoda, że nie patrzyłem trochę dłużej, ale nie mam do siebie pretensji. Człowiek nigdy nie wie, kiedy życie szykuje mu jakąś paskudną niespodziankę, prawda? To nie była moja wina ani wina taty, choć wiem, że się obwi­niał; „Gdybym tylko ruszył wtedy swoje ciężkie dupsko i zawiózł ją do tego pieprzonego sklepu”, wyrzucał sobie. Prawdopodobnie nie była to też wina tego hydraulika w furgonetce. Gliniarze powiedzie­li, że był trzeźwy, a on przysięgał, że nie jechał szybciej, niż pozwa­lały przepisy, czyli czterdzieści kilometrów na godzinę w obszarze zabudowanym. Tata mówił, że nawet jeśli to prawda, facet musiał oderwać wzrok od drogi, choćby na kilka sekund. Pewnie miał ra­cję. Był rzeczoznawcą ubezpieczeniowym i kiedyś powiedział mi, że jedyny znany mu wypadek, w którym naprawdę nikt nie był winny, zdarzył się w Arizonie, gdy facet zginął od uderzenia meteorytu. – To zawsze wynika z czyjegoś błędu – twierdził tata. – Co nie jest równoznaczne z winą. – Obwiniasz tego faceta, który zabił mamę? – spytałem. Zastanawiał się nad tym przez chwilę. Potem podniósł do ust szklankę i upił łyk. To było jakieś sześć, może osiem miesięcy po śmierci mamy, kiedy już praktycznie zrezygnował z piwa. Wtedy pił tylko gin Gilbey’s. – Staram się tak nie myśleć. I zwykle mi się udaje, dopóki nie obudzę się o drugiej w nocy całkiem sam, w pustym łóżku. Wtedy go obwiniam.

4

Mama zeszła ze wzgórza. W miejscu, gdzie kończył się chodnik, stał znak. Minęła go i przeszła przez most. Robiło się już ciemno i zaczynało mżyć. Weszła do sklepu i Irina Eliades (znana oczywiście jako pani Zippy) powiedziała jej, że następna porcja kurczaka bę­dzie gotowa za trzy minuty, najwyżej pięć. Gdzieś przy ulicy Sosno­wej, niedaleko naszego domu, hydraulik skończył ostatnią naprawę tej soboty i wkładał do furgonetki skrzynkę z narzędziami. Po chwili kurczak był już gotowy, gorący, chrupiący i złocisty. Pani Zippy podzieliła go na osiem kawałków i zapakowała do pu­dełka; na drogę dała mamie gratis skrzydełko. Mama podziękowa­ła, zapłaciła i przystanęła jeszcze na chwilę obok stojaka z czaso­pismami. Gdyby tego nie zrobiła, być może udałoby jej się przejść przez cały most, kto wie? Furgonetka hydraulika pewnie skręcała już wtedy w ulicę Jaworową i zaczynała zjeżdżać ze wzgórza półto­ra kilometra od mostu, podczas gdy mama przeglądała najnowszy numer „People”. Odłożyła gazetę na miejsce, otworzyła drzwi i rzuciła przez ra­mię do pani Zippy: – Dobrej nocy. Być może krzyknęła, gdy zrozumiała, że furgonetka w nią ude­rzy, Bóg jeden wie, co wtedy myślała, ale to były ostatnie słowa, jakie wypowiedziała na tym świecie. Wyszła. Mżawka zamieniła się już w zimny rzęsisty deszcz, srebrzyste smugi kropel widoczne w świetle jedynej latarni po tej stronie rzeki. Pogryzając skrzydełko kurczaka, mama weszła na stalową po­wierzchnię mostu. Blask reflektorów wydobył z mroku jej postać, za którą pojawił się wydłużony cień. Hydraulik minął ustawioną po drugiej stronie tablicę z napisem: OBLODZENIE POWIERZCH­NI MOSTU! JEDŹ OSTROŻNIE! Czy patrzył wtedy w lusterko wsteczne? Może sprawdzał wiadomości w telefonie? Twierdził, że nie, ale kiedy myślę o tym, co wydarzyło się tamtego wieczoru, za­wsze przypominam sobie słowa taty o człowieku zabitym przez me­teoryt – jedynym znanym mu wypadku, w którym nikt nie zawinił. Miejsca nie brakowało: stalowy most był znacznie szerszy od swojego drewnianego poprzednika. Problem stanowiła metalowa kratownica. Hydraulik zobaczył moją mamę, gdy był w połowie mostu, i nacisnął hamulec; nie dlatego, że jechał za szybko (a przy­najmniej tak utrzymywał), tylko odruchowo. Stalowa powierzchnia zaczęła obmarzać i furgonetka wpadła w poślizg, obróciła się i za­częła sunąć bokiem. Mama przywarła do poręczy mostu, wypusz­czając z dłoni skrzydełko kurczaka. Samochód sunął dalej, uderzył w nią i zaczął się przesuwać wzdłuż poręczy; obracał przy tym moją mamą jak dziecięcym bączkiem. Nie chcę nawet myśleć o tym, jakie części jej ciała oderwały się podczas tego śmiertelnego tańca, ale czasem nie potrafię tego powstrzymać. Wiem tylko tyle, że w końcu przód samochodu wbił ją w słup po drugiej stronie mostu. Część mamy wpadła do rzeki. Większość została na moście. Noszę w portfelu nasze zdjęcie. Miałem jakieś trzy lata, kiedy je zrobiono. Mama opiera mnie o biodro. Ja trzymam jedną dłoń w jej włosach. Miała piękne włosy.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj