„Nie widziałam Chucka od dawna” – mówi Sarah w premierowym odcinku czwartej serii produkcji stacji NBC. Nie sposób się z nią nie zgodzić, wakacje bez drużyny Bartowskiego dłużyły się niemiłosiernie, lecz w końcu oczekiwanie dobiegło końca. Chuck powrócił.
OKIEM SSJ`A: Ludzki Intersekt znowu jest w akcji i choć porzucił szpiegostwo jego przeszłość nie daje mu złapać oddechu. Poszukiwania matki rozpoczynają się i… no właśnie, mam wrażenie, że mają się ku końcowi. Jakoś to wszystko za szybko przebiegło. Tak, nalatali się za nią po całym świecie, ale ostatecznie i tak wylądowali tam, gdzie zaczęli na początku. Choć może to i lepiej, bo nikt specjalnie by nie był zaskoczony, gdybyśmy matkę zobaczyli dopiero po kilku odcinkach. Fani już od dosyć dawna wiedzieli, że zagra ją Linda Hamilton, była pani Terminator. Zresztą tajemnicę matki można oglądać już od sześciu lat w innym serialu, niech tam ona się rozwija powoli.
Chuck nie tylko Zacharym Levim stoi, nie można (i powiedzmy sobie szczerze – nie da się) zapomnieć o Yvonne Strahovski, czyli Sarze Walker. Wraz z Caseyem wciąż bawią i cieszą widza obecnością na ekranie.
Zawiłości rodzinne to jednak nie wszystko, co zaprezentowali twórcy w premierowym odcinku. Nie zabrakło komediowych akcentów – sporo dobrych tekstów („To nie jest początek serialu telewizyjnego. To prawdziwe życie.”), prezentacja nowego Buy More oraz… sexting. Ta ostatnia rzecz rozśmieszała mnie do łez raz za razem.
Przez całe 40 minut nie mogłem jednak oprzeć się wrażeniu, że to nie jest ten sam „Chuck”, co przed kilkoma miesiącami. Postać głównego bohatera znacznie ewoluowała, kto pamięta Bartowskiego z pierwszego sezonu, kiedy chciał uciekać na sam widok broni? W trzecim sezonie - mimo wprowadzenia Intersektu 2.0 – jeszcze udało się zachować Chucka-ciamajdę, nie potrafił on jeszcze panować nad swoim komputerem w mózgu. Teraz jednak stał się superszpiegiem, nic nie stanowi dla niego przeszkody – co udowadnia w 4x01.
Klimat serialu znacznie się zmienił. Nie wiadomo, czy na gorszy, czy na lepszy - czas pokaże. Jak na razie premierowy epizod w pełni mnie usatysfakcjonował, był idealną mieszanką akcji i humoru, czyli tym, za co pokochałem serial w pierwszym sezonie. Póki co jestem zadowolony, choć niewątpliwie także pełen obaw dotyczących kolejnych odcinków „Chucka”. Nie ma się jednak czym zamartwiać, finał drugiego sezonu zasiał podobne ziarenko obawy i niepewności – twórcy wyszli z tego zadania obronną ręką, teraz może być podobnie.
SPOILEROWYM OKIEM JEDIADAMA: Moje oczekiwania wobec kolejnego sezonu wraz z napływającymi wieściami o gościach i tak dalej, były olbrzymie. Niestety pierwszy odcinek delikatnie mnie rozczarował. Nie zrozumcie mnie źle - nadal poziom jest wysoki, jest zabawnie, ale czegoś brakuje... Przede wszystkim, każda scena akcji w pilocie jest "wycięta", nie widzimy żadnej akcji w odcinku - o co chodzi? Humor nadal na wysokim poziomie, Linda Hamilton dalej twarda jak na Sarę Connor przystało. Niewykorzystany potencjał Dolpha Lundgrena trochę mnie raził. Może zbyt wielkie oczekiwania, może czegoś naprawdę brakowało. Mimo tego czekam z niecierpliwością na kolejny odcinek.