Cmentarz osobliwości to nowa, niepowiązana z wcześniejszymi powieść Pauliny Hendel. Opowiada historię Maximusa, który wchodzi w posiadanie pewnej posiadłości. Gdy przybywa na miejsce nie wszystko jest takie, jak się spodziewał: oprócz sporego majątku odziedziczył też cmentarz pełen duchów i jego obowiązkiem jest sprawowanie nad nimi pieczy. Książka niedawno miała swoją premierę, a teraz wydawnictwo We Need YA zaprezentowało fragment Cmentarza osobliwości - znajdziecie go poniżej w newsie. Miłej lektury!

Cmentarz osobliwości - opis książki

Maximus Opoka jest zwykłym kurierem kasty i nic nie wskazuje na to, aby jego życie miało ulec poprawie. Co więcej, sprowadza na siebie dodatkowe kłopoty, kiedy postanawia okraść swojego szefa. Uciekając przed konsekwencjami swych czynów, spotyka tajemniczego mężczyznę, który twierdzi, że Max jest spadkobiercą pewnego dworku. Chłopak bez wahania przyjmuje spadek, w którym widzi rozwiązanie wszystkich swoich problemów. Gdy Max dociera na teren posiadłości, okazuje się, że stał się właścicielem nie tylko ogromnego domu, w którym zamieszkuje służba, ale również innego tajemniczego przybytku — cmentarza osobliwości. Szybko odkrywa, że to nie jedyny element spadku, który został przed nim ukryty. Cmentarz zamieszkują potworne dusze, a zadaniem Maxa jest dopilnowanie, aby bramy cmentarza pozostały zamknięte dla jednej i drugiej strony świata. Gdy na teren cmentarza włamują się ciekawscy studenci, a jeden z nich ginie, wszystko jeszcze bardziej się komplikuje. Kto został pogrzebany na cmentarzu i dlaczego? Czym są tajemnicze pakty, których treści nikt nie potrafi odnaleźć? Dlaczego dusze od dwustu lat tkwią na cmentarzu i nie mogą odejść w zaświaty?

Cmentarz osobliwości - fragment

– Gdzie ukryłeś swój dziennik? – zapytałem, ale obraz pozostał nie­ruchomy. – I dlaczego? Jeśli nie chciałeś, żeby ktokolwiek go przeczytał, to byś go zniszczył. Ale ty tego nie zrobiłeś, prawda? Przyjrzałem się blademu obliczu ukrytemu w cieniu. Całe płótno było ciemne, mroczne, ale im dłużej mu się przypatrywałem, tym więcej dostrzegałem szczegółów. Kalisteron siedział na krześle przypominają­cym tron. U jego stóp wił się długi zwój. Na ramieniu siedział wielki kruk. W prawej dłoni mężczyzna trzymał okazałe pióro, a lewą opierał na czymś, co okazało się ludzką czaszką leżącą na stole. Pojedynczy płomień świecy oświetlał tylko połowę jego twarzy, ale i tak miałem wrażenie, że ciemne oczy mnie obserwują. Na próbę przesunąłem się lekko w prawo, a później w lewo, a Kalisteron wciąż na mnie patrzył. Znów stanąłem tuż przed nim. Moją uwagę przykuł horyzont znaj­dujący się za oknem za plecami dziedzica. Wcześniej byłem pewien, że nic tam nie ma, tylko ciemność, ale już po chwili ujrzałem dusze. Kary­katuralne, okropne stwory stłoczone w wiecznym tańcu. Dałbym głowę, że ten gruby cień to Piękna, był tam też jeden ze skrzydłami i z wielkimi rogami. A to, co wyglądało na początku jak kłoda, miało dwa czułki. Cofnąłem się o krok i skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej. Z tej odległości dusze wyglądały jak zwykłe nierówności horyzontu. Czyż­by były wolne i odchodziły tanecznym krokiem w stronę zachodzącego słońca? Przecież nie takie plany miał Kalisteron. Znów przybliżyłem się do obrazu, niemal wsadzając w niego nos. I dopiero wtedy zobaczyłem cien­ką nitkę łączącą wszystkie dusze. – Nawet na płótnie skułeś je łańcuchem, co? – zagadnąłem. Zdawało się, jakby nic na tym obrazie nie było przypadkowe. Dzie­dzic na pewno długo szukał odpowiedniego malarza, a później dokładnie opisał mu, co ma uwiecznić.
Źródło: We Need YA
– Nie zniszczyłeś dziennika, bo to było dzieło twojego życia, praw­da? – zapytałem. – Nie chciałeś też, żeby twoje cenne notatki trafiły w ręce jakiegoś idioty, jakim na przykład był Abel czy Cyrus. Do tego byłeś też trochę złośliwy i ukryłeś je na widoku, tak żeby ludzie codzien­nie przechodzili obok dziennika, patrzyli na niego, ale go nie widzieli. Jednocześnie miałeś nadzieję, że pewnego dnia pojawi się dziedzic godny ciebie. I tylko on go odnajdzie. Podrapałem się po głowie, a Kalisteron nadal patrzył na mnie z lek­kim uśmiechem, pełnym wyższości. – No to mam dla ciebie złą wiadomość. – Tym razem to ja się uśmiechnąłem z perfidią. – Twój dziennik znajdzie cwaniaczek z miasta, który ma w sobie zaledwie kroplę szlacheckiej krwi. Bez wahania złapałem obraz za ramę i zdjąłem go ze ściany. W po­wietrzu zaczął fruwać kurz. Postawiłem dzieło na podłodze i je obróciłem. Byłem pewien, ale tak na sto procent pewien, że dziennik tam będzie. Niestety oprócz kurzu i pajęczyn nie znalazłem nic. Powiodłem pal­cami po obrazie z obu stron, jakbym oczekiwał, że dziennik został wto­piony w płótno. Obejrzałem dokładnie ramy, ale przecież notatki musiały być zbyt obszerne, żeby się tam zmieścić. W końcu sam Anzelm napisał kilkanaście całkiem grubych tomów. Kalisteron na pewno nie użył tylko jednej kartki. Z ogromnym zawodem odwiesiłem obraz i bez większych nadziei za­cząłem sprawdzać płótna przedstawiające poprzednich dziedziców, lecz tam również nic nie znalazłem. Wychodziło na to, że Kalisteron nie ukrył dziennika w dworku. Moi poprzednicy zerwali podłogi i tapety w sypialni dziedzica i w jego gabi­necie. Czy miałem zrobić to samo w jadalni, sali balowej, kuchni i w in­nych pomieszczeniach? Parsknąłem pod nosem. Ochmistrzyni na pewno by mnie pogoniła. Zresztą i tak nie mieliśmy kasy na remont, a ja nie zamierzałem zostać tu tak długo, aż ją uzbieramy. Powinienem dać sobie spokój z tym dziennikiem. Na cholerę mi on? Niespiesznie zszedłem ze schodów, a gdy tylko stanąłem na wytartej, marmurowej podłodze, zatrzymałem się gwałtownie. – Używamy tylko prawej strony – mruknąłem do siebie i ruszyłem ku schodom znajdującym się po lewej. Zacząłem wspinać się po nich na czworakach, dokładnie oglądając i ostukując każdy stopień. – Wszystko w porządku? – usłyszałem zaniepokojony głos Irys. – W jak najlepszym – odparłem. – Na tych schodach można zrobić sobie krzywdę – powiedziała. Zerknąłem przez ramię. Stała na środku hallu z miotłą w garści i pa­trzyła na mnie jak na wariata. – Obiecuję, że będę ostrożny – stwierdziłem i podjąłem moją wspi­naczkę na czworakach. Wiedziałem, że przez jakiś czas uważnie mnie obserwowała, ale w końcu się znudziła i zaczęła zamiatać. Może ona sama była zbyt młoda, ale inni mieszkańcy dworku przeżyli co najmniej kilku dziedziców i na pewno opowiedzieli jej o ich różnych dziwactwach. W pewnej chwili jedna deska trzasnęła pode mną. Moje kolano za­głębiło się w drewno. – Niech to wszystkie dusze porwą! – warknąłem, wydostając nogę z dziury. – Miał pan być ostrożny – przypomniała Irys. – No przecież jestem! – mruknąłem ze złością.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj