Nie jest to też zaskoczeniem, gdyż Fincher, znany ze swojego perfekcjonizmu, w pracy często ścierał się z producentami, tworząc gorącą atmosferę. Reżyser zawsze chce pracować z najlepszymi w danej branży przy swoich filmach i tę samą ideę wprowadza przy swoim pierwszym serialu pt. "House of Cards".
Zachodnie media donoszą, że Media Rights Capital (Netflix nie finansuje serialu, tylko go dystrybuuje) wyłożyli już 100 mln dolarów budżetu na zamówione 2 sezony liczące 26 odcinków. Wygląda na to, że Fincher potrzebuje więcej pieniędzy, by zrealizować swoją wizję i grozi, że jeśli jego prośba nie zostanie spełniona, porzuci serial. Słynny twórca "Dziewczyny z tatuażem", "Siedem", "Zodiaka" czy "Podziemnego kręgu" ma wyreżyserować pierwsze dwa odcinki i być głównym producentem wykonawczym całego serialu. Reżyser jest znany z tego, że agresywnie podąża za swoją wizją bez względu na koszty. Szczegóły wizji Finchera nie są znane, ale patrząc na sumy, można przypuszczać, że jej skala jest ogromna.
Przedstawicie MRC twierdzą, że wszystko jest w porządku i wszystko idzie zgodnie z planem. Prawdopodobnie jest to tylko drobna przeszkoda, którą obie strony szybko rozwiążą. Zdjęcia są zaplanowane na kwiecień, a premiera miałaby się odbyć na platformie Netflix pod koniec roku. Najpewniej najbliższym czasie dowiemy się, czy te zakulisowe dyskusje zakończą się pomyślnie.
Thriller polityczny jest oparty powieści Michaela Dobba i na jego ekranizacji w postaci brytyjskiego miniserialu z 1990 roku. Kevin Spacey wciela się w senatora Franka Underwooda, bezwzględnego polityka, który szykuje spisek mający na celu obalenie nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych.
W obsadzie są też Kristen Connolly, Kate Mara, Corey Stoll i Robin Wright. Eric Roth (Ciekawy przypadek Benjamina Buttona), Kevin Spacey i David Fincher (także reżyseria) są producentami wykonawczymi. Dramaturg/scenarzysta, Beau Willimon ("Idy marcowe") dokonał adaptacji.