Część 1

Góra

Budynek majaczył w dali zwieńczony złotymi wieżami niczym rogami; aż się prosił o spalenie, ale to się nie stało. Wiesz, jak to jest: Każdy zamek czeka na atak, A każda rodzina ma wrogów w niej zrodzonych. Stare urazy wzbierają.

 

Słuchaj 1

Słuchaj. Długo po terminie spodziewanego końca wszystkiego, długo po dniach zapowiadanych apokalips obliczanych przez różne kulty i wyznaczanych w komputerowych kalendarzach, długo po tym, jak świat przestał wierzyć w cuda, wewnątrz pewnej góry przyszło na świat dziecko. Ziemia jest terenem rozkradanym. Wszystko, co żyje, potrzebuje miejsca. Jest wycie, potem gwizd, a następnie ryk. Wiatr zawodzi w koronach drzew, słońce roztapia lód na szczytach gór. Nawet gwiazda śpiewa. Kamienie toczą się w dół, śnieg kłębi się w zamieci, lód jęczy. Nikt nie musi nas widzieć, byśmy istnieli. Nikt nie musi nas kochać, byśmy istnieli. Słońce pełne jest światła. Świat pełen jest cudów. Jesteśmy dzikością, ukrytą rzeką i kamiennymi jaskiniami. Jesteśmy wężami, ptakami, ulewą, jasnością pod najciemniejszymi wodami. Jesteśmy starym bytem stworzonym z wszystkiego i czekamy tutaj od dawien dawna. Powstaliśmy z kontynentalnego morza i teraz, częściowo pod górą, częściowo poza nią, istnieje ostatnia część tego morza, jezioro. W naszej glebie są skamieniałe drzewa, pozostałości lasu z czasów, gdy świat był zielony. Kiedyś tworzyły zielony dach, teraz wyciągają kamienne palce pod ziemią. Głęboko pod górą jest jaskinia pełna starych kości. Niegdyś leżał tu olbrzymi szkielet, klatka piersiowa wyginała ściany, ogon wił się po ziemi. Później jaskinię poszerzono i powiększono, położono płytki i szyny, dodano oświetlenie, by mieściła się tu stacja kolejowa. Kości zostały wydobyte i zabrane do muzeum, a tam ułożono z nich całość i zawieszono pod sufitem. Na początku stacja była wzorcowa. Pociąg kursował do miasta i z powrotem, miał przedziały barowe, skórzane siedzenia. Teraz ściany jaskini się kruszą, kafelki są popękane, ale stacja wciąż istnieje: kasa biletowa, drewniane ławki, stojaki na gazety, lada do sprzedawania kawy, kubki, witrażowe okienka, za którymi pełzają dżdżownice, kryształowe żyrandole otulone pajęczynami. Są też ujęcia wody pitnej ze źródła zasilającego górę i fontanna życzeń pokryta kurzem. Od prawie stu lat przez nasze terytorium nie przejechał żaden pociąg. Tunel z obu stron jest zamknięty metalowymi drzwiami i zasypany ziemią, ale komora stoi jak stała, chociaż tory są zalane wodą. W rzece powstałej między szynami pływają ryby, a po ceramicznych mozaikach i tablicach informacyjnych skaczą różne stworzenia. Czekamy i oto pewnego dnia nasze czekanie dobiega końca. Panel w suficie się przesuwa i z otworu wyłania się kobieta, która powoli się opuszcza i w końcu, ciężko dysząc, zeskakuje na podłogę. Jest bardzo chuda, tylko brzuch jej wystaje. Wlecze się niezdarnie, opiera się o naszą ścianę i podnosi wzrok na nasz sufit, oddychając ciężko. Przez stary świetlik, portal na świat zewnętrzny, wpada mglista smuga światła. Świat wewnątrz to tylko ta kobieta, ubrana w poplamiony mundur, podkoszulek na ramiączkach, przewiązane sznurkiem bojówki i wojskowe buty, z przepaską na jednym oku, z włosami związanymi z tyłu głowy. Na jej twarzy widnieje nierówna blizna. Na plecach ma dwa karabiny i plecak z prowiantem. Osuwa się po ścianie na płytki podłogi. Krzyczy, wzywa jakiegoś boga, wszystkich bogów. Wzywa nas. Przez ceramiczne płytki na suficie przebijają się korzenie drzew. Wędrowny ptak wlatuje z zewnątrz, przelatuje pod łukiem i siada w ukrytym gnieździe, w którym połyskują obręcze kolczyków z mosiądzu, papierki po cukierkach, kawałki wstążek. Kobieta krzyczy, jej głos niesie się przez całą stację, ale żaden pociąg nie nadjeżdża, pomoc nie nadchodzi. Nie ma tu nikogo oprócz nas i tej kobiety, samotnej pod ziemią. Zaciska zęby i prze. Obserwujemy. Czekamy. Poród trwa dzień i noc. Słońce przesuwa się po firmamencie i przez świetlik wpada blask księżyca. Dziecko wczepia się palcami w żebra kobiety, wbija stopy w jej miednicę i napiera plecami na coś, co nie chce ustąpić, aż w końcu ustępuje. Kobieta wydaje kolejny krzyk i wtedy jej syn się rodzi, wilgotny, mały, zakrwawiony. Wciąga pierwszy haust powietrza. Krztusi się, rozczapierza palce. W oczach matki płonie ogień, jej dłonie świecą, jakby gdzieś w oddali eksplodowała bomba, nie na zewnątrz, lecz w środku. Kobieta oddycha. Zaciska pięści i wydobywa z plecaka nóż. Odcina pępowinę i opatruje kikut kawałkiem bawełny oderwanym z koszuli. Patrzy na swoje dziecko, unosząc je do wąskiej smugi światła. Dziecko otwiera oczy, złote oczy, a zaraz potem usta. Widać w nich zęby. Matka patrzy na chłopca, na jej twarzy maluje się niepewność. Trzyma go ostrożnie w drżących rękach. Cuda już się rodziły. Czasami były czczone. Zawsze były to nowe, nieznane dotąd stworzenia. Niektóre z nich spadały z jękiem na ziemię, inne nauczyły się latać. Nie przeszkadza im samotność na Ziemi. To przyjdzie później. Kobieta dotyka twarzy dziecka. Obmywa je w naszej wodzie, zawija w koszulę i przywiązuje mocno do siebie. – Gren – szepcze. W naszej historii, w historii tej góry, tej ziemi, która wyłoniła się z ciemności na dnie morza, to jest tylko krótka chwila, po której znowu zapadnie ciemność. – Słuchaj – kobieta szepcze do dziecka. Wszystkie inne stworzenia, które się tutaj narodziły, wyłaniają się w milczeniu z wody jeziora, żeby słuchać wraz z nim – uzbrojone w zęby, pazury, każdy z lśniącym grzebieniem na grzbiecie. Mieszkańcy góry przez chwilę przyglądają się noworodkowi i słuchają jego matki, a potem wracają w głębiny. Narodził się.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj