Mamy dla Was fragment ze zbioru opowiadań Agnieszki Szmatoły. Książka ukaże się pod koniec miesiąca.
Przyglądała się Jordanowi flirtującemu z Fey i sączyła gorzkie, lukrecjowe latte. To była dziwaczna sprawa. Ktoś zupełnie celowo wprosił się na przyjęcie do panny Tait, ukradł foczą skórę i nikt go nie zauważył.
Na pewno śledztwa nie ułatwiał fakt, że skóra mogła wyglądać jak koronkowy płaszcz, zamszowy płaszcz, chusta bądź kurtka – wyróżniał ją tylko kolor, ciepły, lekko karmelowy brąz z o ton ciemniejszymi cętkami.
– Niezbyt pomocne, wiem – mówiła z desperacją Ita Tait. – Najgorsze, że cętki widać, dopiero jak się wie, czego szukać.
Od zaginięcia skóry nie minęło zbyt wiele czasu, zaledwie tydzień, ale pod oczami Ity rysowały się wyraźne cienie. Żadne z nich nie wiedziało, ile czasu musi faktycznie minąć, by selkie zaczęła poważnie słabnąć i chorować. Wyglądało jednak na to, że mają coraz mniej czasu. Jeśli skóra się nie znajdzie, Itę czeka nieuchronna śmierć. A może… Marika próbowała odrzucić tę myśl, ale ta powracała jak namolna mucha. Może właśnie o to chodziło? O śmierć. Choć przecież w takim przypadku skórę było tak łatwo zniszczyć.
– Fey mówi… – Jordan dosiadł się do stolika. Przez moment błysnęło jej, że muszą być już na zaawansowanym etapie zalotów, skoro Jordan zaczyna zdanie od „Fey mówi”. Uśmiechnęła się. – Że zna uzdrowiciela, który może pomóc Icie, jeśli nie odzyskamy płaszcza. Nazywa się… – Zerknął na trzymaną w ręku kartkę. – Miach Dannan.
– Fey dała ci namiary na Miacha? – Marika patrzyła na partnera z niedowierzaniem. Jeden z prawdziwych Sidhe, najlepszy i najbardziej poszukiwany uzdrowiciel, i faeristka tak po prostu daje jego namiary Jordanowi?! – Czy ty wiesz, kto to jest?
– Fey mówi, że to po prostu lekarz.
Marika spojrzała na Fey, która wpatrywała się w nią tymi swoimi oczami, które lśniły głębią i tajemnicą.
– Wiesz, Mari… moja matka sypia z kelpie, a Taog zawsze lubił opowiadać mi historie na dobranoc.
A ona tańczyła wokół niego jak wokół komendanta Harta…
– Co właściwie wiesz? – spytała zmęczonym głosem; ten upał, ta sprawa i teraz jeszcze Jordan.
– Dość sporo. Wiem o tobie, choć nie wiem, czym dokładnie jesteś. Wiem o naszej pannie Tait. Ona akurat jest selkie, prawda? – W głosie Jordana czaiły się śmiech i lekka kpina.
Postanowiła odpłacić mu pięknym za nadobne.
– Echidna. – Teraz to ona uśmiechnęła się leciutko, pozwalając, by na skroni zatańczyły jej zielono-złote łuski, ale Jordan nie patrzył na nią.
– Trochę niemożliwe. Echidnie tak strasznie nie zależałoby na skórze, zresztą ostatnią zabił Argos…
Nie chciała myśleć o Argosie. Ani o żelaznych grotach wbitych w zakrwawione łuski.
– Nie, Ita Tait na pewno jest selkie. – Pewność siebie Jordana byłaby urocza, gdyby Marika tak właśnie myślała o swoim partnerze. Ale jej na myśl przychodziły zupełnie inne słowa.
Zaśmiała się więc tylko. Ktoś otworzył drzwi Kręgu i do środka wlało się niczym lawa rozżarzone powietrze, które kłuło w płuca i paliło w gardle. I tak straszliwie kusiło. Postanowiła chwilowo nie dyskutować o tym, co wie, a czego o nadnaturalnym nie wie Jordan.
– Musimy się dowiedzieć, kim jest ten cały Scott i pogadać z jego dziewczyną. Może coś wiedzą.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h