W tym tygodniu do sprzedaży trafiła świetna biografia J.R.R. Tolkiena napisana przez Humphreya Carpentera. Ta książka to przede wszystkim próba pokazania twórcy Śródziemia jako człowieka, a nie przedstawienie sylwetki przez pryzmat jego dzieł. Zapraszamy do zapoznania się z fragmentem książki J.R.R. Tolkien: A Biography wydanej przez W.A.B.:
źródło: materiały prasowe

Zaginione opowieści

„Oby dane Ci było mówić o sprawach, o których ja próbowałem powiedzieć, jeszcze długo po tym, gdy mnie zabraknie”. Słowa G.B. Smitha stanowiły wyraźne wezwanie, skierowane do Ronalda Tolkiena, by zaczął wielkie dzieło, nad którym rozmyślał już od pewnego czasu. Było to wspaniałe i zdumiewające przedsięwzięcie, niemające odpowiedników w historii literatury. Miał zamiar stworzyć całą mitologię. Pomysł wziął się z jego zamiłowania do wymyślonych języków. Tolkien odkrył, że aby doprowadzić taki język do pewnego stopnia złożoności, musi stworzyć „historię”, w której może się on rozwijać. Już we wczesnych wierszach o Earendelu zaczął szkicować zarys takiej historii. Teraz chciał ją zapisać w całości. Działała tu też inna siła: pragnienie wyrażenia w poezji swoich najgłębszych uczuć, które to pragnienie zawdzięczał wpływowi T.C.B.S. Jego debiutanckie wiersze były nieciekawe, równie niedojrzałe co surowy idealizm czterech młodych ludzi, stanowiły jednak pierwsze kroki w kierunku wielkiego poematu prozą (bo choć napisane prozą, jest to dzieło poetyckie), który zaczął teraz tworzyć. Grał tu też rolę i trzeci element: pragnienie stworzenia mitologii dla Anglii. Wspominał o tym w czasie studiów, kiedy napisał o fińskiej Kalevali: „Żałuję, że nie zostało go więcej – że nie istnieje jego odpowiednik u Anglików”. Pomysł ten rozrastał się powoli do olbrzymich rozmiarów. Oto jak wyraził go Tolkien wiele lat później, wspominając dawne czasy:
Nie śmiej się! Kiedyś jednak (dawno już przestałem się z tego powodu puszyć) chciałem stworzyć zbiór mniej lub więcej powiązanych ze sobą legend, począwszy od tych największych, kosmogonicznych, aż do poziomu romantycznej baśni – te większe miały być oparte na mniejszych, pozostających w kontakcie z ziemią, a mniejsze miały czerpać chwałę z rozległego tła tamtych – który mógłbym zadedykować po prostu: Anglii, mojemu krajowi. Powinien on mieć zamierzony przeze mnie ton, chłodny i czysty, powinien tchnąć naszą atmosferą (klimatem i glebą północnego zachodu, to znaczy Brytanii i okolicznych części Europy, a nie Włoch czy rejonów Morza Egejskiego, a jeszcze mniej Wschodu) i odznaczać się (jeśli udałoby mi się to osiągnąć) delikatnym, ulotnym pięknem, takim, które określa się nieraz przymiotnikiem „celtyckie” (chociaż trudno je znaleźć w oryginalnych dawnych celtyckich przedmiotach), powinien być „wysoki”, pozbawiony prostactwa i odpowiedni dla dojrzalszego umysłu pochodzącego z kraju od dawna zanurzonego w poezji. Niektóre z wielkich opowieści napisałbym w całości, a inne pozostawiłbym ledwie naszkicowane, o jedynie zaznaczonym planie. Cykle powinny być połączone w majestatyczną całość, zostawiającą jednak pole do popisu innym umysłom i dłoniom, które parają się malarstwem, muzyką i dramatem. To było absurdalne.
Być może cała koncepcja wydawała się absurdalnie wielka, lecz po powrocie z Francji Tolkien postanowił ją zrealizować. Były czas i miejsce po temu: znalazł się z Edith w Great Haywood, na tak drogiej mu angielskiej wsi. Nawet znajdujący się daleko na morzu Christopher Wiseman wyczuł, że coś się dzieje. Napisał do Tolkiena: „Powinieneś zacząć pisać ten epos”. I Tolkien zaczął. Na okładce taniego notatnika napisał grubym niebieskim ołówkiem tytuł, który wybrał dla swojego cyklu mitologicznego: Księga zaginionych opowieści. W tym notatniku zaczął pisać to, co później stało się znane jako Silmarillion. Opis wydarzeń z życia Tolkiena może dostarczyć jedynie powierzchownego wyjaśnienia początków jego mitologii. Z całą pewnością sposób połączenia poszczególnych opowieści w pierwszym zarysie książki (później zarzuconym) zawdzięcza coś The Earthly Paradise [Ziemskiemu rajowi] Williama Morrisa. Podobnie jak w tamtej historii, pewien żeglarz przybywa tu na nieznaną ziemię, gdzie wysłuchuje szeregu opowieści. Podróżnik Tolkiena nazywa się Eriol, co znaczy: „Ten, który śni samotnie”. Opowieści jednak, które słyszy Eriol – wspaniałych, tragicznych i heroicznych – nie można traktować jako konglomeratu wpływów literackich i osobistych doświadczeń autora. Kiedy Tolkien zaczął pisać, czerpał z głębszych, bogatszych pokładów swojej wyobraźni niż te, które dotąd zbadał. Podglebie to będzie mu służyło przez całe życie. Pierwsze z „legend” składających się na Silmarillion opowiadają o stworzeniu wszechświata i ustanowieniu znanego świata. Powołując się na staroskandynawski Midgard oraz odpowiadające mu słowa we wczesnym języku angielskim, Tolkien nazwał go Middle-earth – „Śródziemie”. Niektórzy czytelnicy uznali, że wskazuje to na jakąś inną planetę, lecz Tolkien nie miał na myśli niczego takiego. „Middle-earth to nasz świat”, napisał i dodał: „Akcję umieściłem (oczywiście) w całkowicie fikcyjnym (chociaż nie całkiem niemożliwym) okresie zamierzchłej przeszłości, kiedy to kształt mas kontynentalnych był odmienny”. Dalsze opowieści cyklu zajmują się głównie dziejami stworzenia silmarilów (trzech wspaniałych klejnotów elfów, od których książka wzięła tytuł), ich kradzieżą z błogosławionego królestwa Valinoru przez złego ducha, Morgotha, oraz wojnami, podczas których elfowie próbują je odzyskać. Niektórzy zastanawiali się nad związkiem między opowieściami Tolkiena i jego wiarą chrześcijańską. Trudno im było zrozumieć, jak pobożny katolik może z takim przekonaniem opisywać świat, w którym nie czci się Boga. Nie ma w tym jednak żadnej zagadki. Silmarillion to dzieło człowieka głęboko religijnego. Nie stoi ono w opozycji do chrześcijaństwa, lecz je dopełnia. W tych legendach nie czci się Boga, ale On w nich jest, wyraźniejszy nawet w Silmarillionie niż w dziele, które z niego wyrosło, Władcy Pierścieni. Wszechświatem Tolkiena rządzi Bóg, Jedyny. Poniżej niego w hierarchii stoją Valarowie, strażnicy świata, którzy nie są bogami, lecz potęgami anielskimi, istotami świętymi podległymi Bogu, które w pewnym straszliwym momencie tej opowieści oddają swą moc w Jego ręce. Tolkien ubrał swoją mitologię w taką formę, ponieważ chciał, by była ona odległa i dziwna, a zarazem nie była kłamstwem. Chciał, żeby mitologiczne i legendarne opowieści wyrażały jego pogląd na wszechświat, a jako chrześcijanin nie mógł umieścić swojej wizji w kosmosie pozbawionym Boga, którego wyznawał. Jednocześnie ich „realistyczne” osadzenie w znanym świecie, w którym religia byłaby wyraźnie chrześcijańska, pozbawiłaby je całej wyobraźniowej barwności. Zatem mimo że Bóg jest obecny we wszechświecie Tolkiena, to pozostaje On niewidzialny. Pisząc Silmarillion, Tolkien wierzył, że w pewnym sensie pisze prawdę. Nie sądził, że istoty dokładnie takie, jakie opisał – elfowie, krasnoludowie i źli orkowie – chodziły po świecie i dokonywały opisanych przez niego czynów. Czuł jednak – albo miał nadzieję – że jego opowieści zawierają w pewnym sensie głęboką prawdę. Nie oznacza to bynajmniej, że tworzył alegorię. Po wielekroć deklarował niechęć do tej formy literackiej. „Nie lubię alegorii wszędzie, gdzie tylko ją wyczuwam”, powiedział kiedyś, a podobne sformułowania przewijają się w jego listach do czytelników. W jakim więc sensie uważał, że Silmarillion jest „prawdą”? Pewną część odpowiedzi można znaleźć w jego eseju O baśniach i w opowiadaniu Liść, dzieło Niggle’a, które sugerują, że człowiek może otrzymać od Boga dar utrwalenia „nagłego przebłysku głębszej rzeczywistości lub prawdy”. Podczas pracy nad Silmarillionem Tolkien z całą pewnością był przekonany, że nie wymyśla jedynie jakiejś historii. Tak mówił o opowieściach składających się na tę książkę: „Powstały w moich myślach jako rzeczy «dane» i w miarę jak oddzielnie się pojawiały, tworzyły się między nimi związki. Absorbująca, choć stale przerywana praca (szczególnie dlatego, wyłączając nawet względy życiowe, że myśli ulatywały ku drugiemu biegunowi i podejmowały kwestie językowe): a jednak zawsze miałem poczucie zapisywania czegoś, co już gdzieś «istniało», a nie «było wymyślone»”. Opowieść, która została przelana na papier jako pierwsza – podczas rekonwalescencji Tolkiena w Great Haywood na początku 1917 roku – zajmuje jedno z dalszych miejsc w cyklu. Jest to Upadek Gondolinu opowiadający o ataku Morgotha, będącego główną potęgą zła, na ostatnią fortecę elfów. Po straszliwej bitwie grupce mieszkańców Gondolinu udaje się uciec; wśród nich jest Earendel, wnuk króla – tu więc istnieje powiązanie z wczesnymi wierszami o Earendelu, pierwszymi szkicami do mitologii. Styl, w jakim napisany jest Upadek Gondolinu, sugeruje, że Tolkien znajdował się pod wpływem Williama Morrisa. Nie będzie także nieuzasadnione przypuszczenie, że opis wielkiej bitwy, stanowiący centralną część opowieści, zawdzięcza trochę doświadczeniom Tolkiena znad Sommy, lub raczej jego reakcji na te doświadczenia, walka w Gondolinie odznacza się bowiem heroiczną wielkością, całkowicie nieobecną we współczesnych wojnach. Tak czy owak były to tylko powierzchowne wpływy: pisząc swoją dziwną i ekscytującą opowieść, Tolkien nie posługiwał się żadnymi wzorami czy źródłami. Wyłącznie jego wynalazkiem są jej dwie najbardziej charakterystyczne cechy: wymyślone imiona oraz elfowie jako dominujący bohaterowie. Fragment Części III: 1917–1925: Tworzenie mitologii Humphrey Carpenter: J.R.R. Tolkien. Biografia. Przełożyła: Agnieszka Sylwanowicz “Evermind”. Wydawnictwo W.A.B. 2016
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj