Wydawnictwo Mięta już w przyszłym tygodniu wyda książkę Marka Zychli. Strychnica przeniesie nas na irlandzką prowincję i wywoła ciarki na plecach.  Akcja powieści toczy się w zabytkowej posiadłości w Irlandii, która została zaadaptowana na potrzeby placówki opiekuńczej. Młodzi wolontariusze szybko zaprzyjaźniają się z podopiecznymi, ale wraz z upływem czasu napotykają na dziwne, niewytłumaczalne i budzące niepewność zjawiska. Sam budynek, za sprawą licznych przejść i niespotykanej ornamentyki, też zaczyna budzić niepokój.  Strychnica ukaże się 28 lutego. Książka zostanie wydana w twardej oprawie i z barwionymi brzegami. Wydawnictwo Mięta udostępniło fragment tej książki, który znajdziecie pod opisem i okładką Strychnicy poniżej. 

Strychnica - opis i okładka

Źródło: Mięta
Pewne rzeczy stają się oczywiste dopiero po fakcie. Do zabytkowej placówki opiekuńczej w Irlandii przybywają kolejni wolontariusze z całej Europy. Wśród nich znajduje się Bartek, lękliwy emigrant z podpoznańskiej wsi. Młodzi ludzie szybko zaprzyjaźniają się z niepełnosprawnymi intelektualnie rezydentami ośrodka: Johnem, Fioną i Michaelem. Dbają o siebie nawzajem podczas krótkich jesiennych dni i coraz dłuższych nocy. Gotują, sprzątają, wydają podopiecznym leki. Jednak dziwne to miejsce – pośrodku niczego, o wielu drzwiach, z żelastwem w ścianach i tajemniczymi symbolami na tynkach, z zakazem wnoszenia do środka czerwonych przedmiotów. Z czasem zaczynają wychodzić na jaw niepokojące fakty z przeszłości zarówno mieszkańców placówki, jak i nowo przybyłych stażystów. Strychnica pomaga spojrzeć na świat oczami bohaterów dalekich od powszechnie przyjętych literackich wzorców. Ta wciągająca już od pierwszych stron powieść to historia o odwadze, poświęceniu i wkraczaniu w dorosłość, opowiedziana w stylu, który na długo pozostanie w pamięci. I tylko tutaj dowiecie się, jak połączyć piwnicę ze strychem!

Strychnica - fragment powieści

 Kelly umarła nagle, chociaż zanosiło się na to od miesięcy. Pracownicy nie kryli zdumienia, skoro nazywali rezydentkę wojowniczką. Kobieta od dziecka toczyła batalie z tuzinem poważnych chorób – skoncentrowanych głównie na układzie ruchu i krążenia – wychodząc z nich zwycięsko przez przeszło pięćdziesiąt lat. Rezydentka odeszła, co łączyło się z uczuciem ulgi u pracowników placówki. Z jednej strony Kelly wreszcie przestała cierpieć, z drugiej nawet najbardziej doświadczeni opiekunowie przyznawali, że dniówka z nią trąciła niekiedy koszmarem – Kelly sprawiała masę problemów, ale odkąd zaczęto przepisywać jej oramorph w płynie wraz z opioidowym oxycontinem w tabletkach, zmieniła się w ulubionego rezydenta pracowników. Już prawie nigdy nie szły w ruch jej ciężkie pięści, stroniła również od obelg, rozmowność zastępując milczeniem. Dzięki lekom wykreślono z równania ból, a wraz z bólem odeszła w niepamięć nadmierna agresja. Kelly głównie spała, a jak nie spała, to jadła lub układała wieże z klocków lego duplo – byle nie czerwonych, ponieważ podobnie jak John czerwień akceptowała jedynie pod postacią ognia. I właśnie przez zamiłowanie do ognia nie zostawiano Kelly samej. Jeśli nadarzyła się tylko okazja, to szperała po szafkach w poszukiwaniu zapałek lub zapalniczki, grożąc każdemu, według Kelly dla żartów, śmiercią. Ponoć zamierzała puścić placówkę z dymem, nawet jeśli sama miałaby przy tym zginąć. Dom nazywała bramą do piekieł, opiekunów zaś diabłami na usługach karczmarza! Przypuszczano, że miesza rzeczywistość ze snami lub z jakimiś wspomnieniami czy obejrzanym filmem – czyżby podpatrzyła coś oglądanego przez Johna? Niestety, niewiele wiedziano o dzieciństwie Kelly poza tym, że przez kilkanaście lat spotykała się z przemocą ze strony ojca, zanim ten wreszcie umarł. Wtedy dobijającą do pełnoletności dziewczynę wysłano tutaj, do placówki w miasteczku Coolcull. Wkrótce zaczęły się problemy ze skłonnością do przemocy u rezydentki oraz z zamiłowaniem do rozniecania ognia. Amy, wsparta jeszcze wtedy zespołem doświadczonych opiekunów, sama zaproponowała – podczas rozmowy telefonicznej z dalszymi członkami rodziny osieroconej nastolatki – by przenieśli Kelly właśnie do nich, skoro jedna z sypialni stała wtedy pusta. Koordynatorce z wielu powodów zależało na szybkim wypełnieniu pokoi. Według ówczesnej kadry bywała przy tym strasznie wybredna, jakby wręcz złośliwie stawiała na silnych i krnąbrnych rezydentów, za to o dobrym sercu. Dzięki dotacji wdzięcznego wujostwa dziewczynę przeniesiono błyskawicznie, papierkową robotę ogarniając zaledwie w kilka dni. Nowa rezydentka, mimo młodego wieku, od początku dbała o współmieszkańców, ale niekoniecznie o pracowników placówki. Kiedy ból zaczynał grać w jej ciele pierwsze skrzypce, stawała się dla opiekunów wrogiem. Zostawiano wtedy Kelly w spokoju, prosząc wszystkich o opuszczenie pomieszczenia, w którym akurat wpadała w furię. Z bezpiecznej odległości miano na nią oko. W odróżnieniu od Johna raczej uderzała w przedmioty, niż serwowała im dłuższy lot. Poobijała głównie kuchenne blaty i ściany. Tak poza tym nie dało się jej nie kochać. Potrafiła jednym uśmiechem odesłać wszelkie przewinienia w niepamięć, a cichutko wypowiedzianym dobrym słowem odegnać wszelkie chmury. Potrafiła wreszcie przytulić jak mało kto, szczerze, mocno i z bezwarunkową miłością do drugiego człowieka. Jednak lata mijały i serce rezydentki testowano coraz większymi dawkami leków, co skończyło się jej śmiercią. Placówkę czekały zmiany, włącznie ze zwolnieniami lub odejściem najbardziej doświadczonych opiekunów. Ze zgonem rezydenta zawsze szło w parze natychmiastowe wstrzymanie otrzymywanych na niego dotacji, a do kosztów opieki nad Kelly dorzucała się – poza ministerstwem zdrowia – zmobilizowana wyrzutami sumienia przez wujostwo rezydentki dalsza rodzina Kelly. Nie potrzeba już było trzeciego pracownika na dziennej zmianie czy drugiego na nocnej. Od teraz wypadało postawić na opiekunów z agencji oraz na wolontariuszy, bezcennych, bo tanich. Nadszedł czas na rozsądniejsze zakupy spożywcze oraz na odwlekanie napraw na zamożniejsze czasy. Zachwiała się równowaga miejsca, podupadło morale załogi, podłamali się też mieszkańcy, jak i sama Amy, coraz częściej wspominająca swoją matkę, kobietę, po której podobno odziedziczyła troskliwość. – Mamo, gdybyś tu tylko była… – wzdychała przy podobnych sytuacjach. A pewni intruzi tylko czekali na takie osłabienie placówki. Od lat unikali jawnej konfrontacji z Kelly, która świeżo po przybyciu w te strony w pojedynkę porządnie przetrzepała im okrwawione skóry. Wierzyli, że los wreszcie się do nich uśmiechnął. ***
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj