27 lutego nakładem do sprzedaży trafi zbiór wczesnych opowiadań Terry'ego Pratchetta. Były one publikowane w lokalnej gazecie na początku kariery Brytyjczyka i świat o nich zapomniał - oprócz jednego fana, który przez te wszystkie lata je zatrzymał. Zebrane w tomie Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści opowiadania to efekt pierwszych lat pisarskiej aktywności pisarza. Żadne z nich nie jest połączone z uniwersum Świata Dysku, ale nie oznacza to, że tom ten jest mniej fantastyczny od pozostałych dzieł pisarza. Pratchett opowiada w nich historie Oga, prehistorycznego wynalazcy ognia (i nie tylko!), tajemniczych duchów nawiedzających ministerstwo, małego miasteczka z dziwną pogodą i gościem nie z tego świata, a także podróżników w czasie. Każda z tych historii jest inna, ale wszystkie łączy to, za czym wszyscy tęsknimy: niepowtarzalne pióro Terry’ego Pratchetta. Neil Gaiman i Terry Pratchett się przyjaźnili, pisali też razem książki. Nic więc dziwnego, że przedmowa Gaimana - oprócz omówienia zawartości zbioru - jest też osobista i trochę sentymentalna. Przedmowę do Pociągnięć pióra znajdziecie poniżej, pod okładką i opisem książki. Tekst przełożył Piotr W. Cholewa.

Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści - opis i okładka

Źródło: Prószyński i S-ka
Dawno, dawno temu nastolatek Chris Lawrence zakochał się w jednym z opowiadań pisarza imieniem Terry Pratchett, wyrwał je z lokalnej gazety i powiesił na ścianie. Minęło trzydzieści pięć lat, Lawrence kilkakrotnie się przeprowadzał, ale tekst zawsze miał przy sobie. Pewnego dnia postanowił dowiedzieć się o jego historii czegoś więcej. Nie sądził, że swoimi działaniami doprowadzi do odkrycia dwudziestu (sic!) nieznanych historii z lat 70. i 80., które pisarz wydał pod pseudonimem Patrick Kearns. Dawny asystent, a obecnie opiekun dziedzictwa Pratchetta, Rob Wilkins, był w szoku. Przyzwyczaił się do myśli, że twórczość jego pracodawcy jest już dziełem zamkniętym. W 2015 roku, po śmierci pisarza, zgodnie z jego ostatnią wolą, Rob zniszczył twardy dysk z kilkunastoma pomysłami na nowe opowieści. Historie przepadły, a on nie sądził, że kiedykolwiek jeszcze przeczyta coś nowego Pratchetta. Do dzisiaj.

Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści - fragment książki

Przedmowa

Neil Gaiman

Przez osiem lat, które minęły od śmierci Terry’ego Pratchetta, obserwowałem, jak żywy rzeczywisty człowiek, którego znałem, staje się swego rodzaju legendą. Terry w popularnym wyobrażeniu jest – o ile mogę to stwierdzić – kimś pogodnym, łagodnym, mądrym, z błyskiem w oku i szlachetnym obliczem, jest rozsądnym pocieszycielem, chętnie widzianym we własnych stronnictwach przez ludzi o dalece odmiennych poglądach, ponieważ oczywiście Terry przecież by się z nimi zgodził, kochają jego książki, prawda? I nie mogę się pozbyć wrażenia, że ten na wpół mityczny Terry, niczym Merlin, ale z błyskot­liwym żartem zamiast różdżki, i z nieco krótszą brodą, może w powszechnej wyobraźni istnieć równie dobrze jak dowolny inny Terry Pratchett. Jest kimś weselszym niż Terry, jakiego pamiętam, znacznie mniej wybuchowym, mniej skłonnym do wyrażania poglądów, z którymi się nie zgadzacie (kimkolwiek jesteście, czytający te słowa, i w cokolwiek wierzycie, gwarantuję, że znajdzie się przynajmniej jedna kwestia, w której rzeczywisty Terry miałby pogląd budzący w was silne wzburzenie i reakcję „Niemożliwe, przecież naprawdę pan tak nie myśli”). Jest też opanowany i nieodmiennie uroczy. Rzeczywisty Terry Pratchett z pewnością bywał uroczy, ale nie zawsze. Miewał swoje dni, jak sam by to przyznał. Nawet ja – a przecież wciąż tęsknię za tą rzeczywistą osobą, którą pamiętam – bywam niekiedy wdzięczny za tego nowego, poprawionego, wpół legendarnego Terry’ego Pratchetta. Na przykład rzadko nie zgadzamy się w czymś, co się dzieje, kiedy pracuję przy realizacji Dobrego omenu – ten Terry w mojej głowie zwykle daje mi swoje błogosławieństwo, bym robił to, co uznam za stosowne. (Co powiedziawszy, niekiedy rzeczywiście się nie zgadzamy, a przynajmniej zdarzają się sytuacje, kiedy ów Terry ma bardzo stanowczy pogląd na to, co powinniśmy zrobić, a to coś innego, niż ja chciałbym zrobić, a wtedy wzdycham i robię to, co jestem niemal pewien, że odpowiadałoby Terry’emu, a nie to, co sam bym prawdopodobnie zrobił). Czasami, kiedy wspominam Terry’ego, tęsknię za tymi urywkami historii, o których mi mówił, a nawet pokazywał, i które nigdy nie zostały opublikowane. Jestem pewien, że znajdowały się na twardym dysku, zmiażdżonym po jego śmierci przez parowy walec. Na przykład kawałki opowieści o matce Rincewinda. Albo fragment o szambonurkach w Ruchomych obrazkach. Kiedyś istniały, ale teraz zniknęły, rozbite na części, bity i bajty zmienione na kawałki i okruchy metali, krzemu i szkła. Kiedy Rob Wilkins, reprezentant Terry’ego na Ziemi, zadzwonił do mnie i powiedział, że błyskotliwi i uparci poszukiwacze odkryli zaginiony skarb opowiadań Terry’ego Pratchetta, nie byłem pewien, co o tym myśleć. A potem przeczytałem te opowiadania. I uśmiechnąłem się. Zastanawiałem się jednak podczas lektury, co Terry pomyślałby o tych tekstach, odnalezionych i po latach pokazanych światu. I uświadomiłem sobie, ponieważ ludzie są istotami złożonymi, nawet kiedy nie są na wpół legendarni, że to pewnie zależałoby od tego, który Terry i w którym punkcie swej kariery. Młody Terry Pratchett, który je pisał, z całą pewnością byłby z nich dumny. Wyraźnie pilnie nad nimi pracował. Powiedział mi kiedyś, że dziennikarz powinien działać jak zuchwały rabuś: rozbić szybę, złapać, co tylko może, i zniknąć w mrokach nocy. To są właśnie tego rodzaju historie: miał do dyspozycji pewną powierzchnię na stronie gazety, co oznacza, że miał pewną liczbę słów, by ją wypełnić, nie mniej i nie więcej, więc powinien zacząć opowieść, rozbudować i zakończyć, mieszcząc się w tej liczbie. Powinien jak najszybciej pochwycić czytelnika i przeciągnąć go aż do końca. Nie był wtedy humorystą, jeszcze nie, i na pewno nie tym olśniewającym satyrykiem, którym miał się stać. Piszący te teksty Terry Pratchett był dziennikarzem, który w głębi duszy uważa się za pisarza science fiction, nawet jeśli aktualnie tworzy coś innego. (Kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy, powiedział mi, że jest pisarzem science fiction, a ja mu uwierzyłem). Tamten Terry był człowiekiem, który napisał Ciemną stronę SłońcaWarstwy wszechświata, łączącym swoje ulubione motywy Larry’ego Nivena i Isaaca Asimova, w każdej książce budującym od zera swoje własne uniwersum, ale jeszcze niepewnym, co z nim pocznie. Jednak opowiadania w tej książce są w większości osadzone tutaj i teraz. A przynajmniej jakby-tutaj i niby-teraz. Są także – również w większości – zabawnymi fantazjami. Wydają się też bardziej prekursorami świata Dysku (czy nawet świata Dobrego omenu) niż którakolwiek z dwóch wczesnych powieści SF Terry’ego. To jeden z najtrudniejszych elementów bycia pisarzem – takie publiczne dojrzewanie. Terry nie miał czasu, by w odosobnieniu ćwiczyć swoje rzemiosło. Tożsamość Patricka Kearnsa pozwalała mu na pisanie tekstów i doskonalenie umiejętności, na odkrywanie – jak podejrzewam – co najbardziej chciałby wymyślać i o czym pisać. W tych dwudziestu opowieściach wypróbowuje rozmaite techniki. W Jak to się wszystko zaczęło, na przykład, wykorzystuje Jaskiniowców Jako Nas Wynajdujących Rzeczy, na co natrafił w jednej ze swoich ulubionych książek, The Evolution Man Roya Lewisa. Historie o Blackbury stosują szczególną Stylistykę Brytyjskiego Humoru, jaką zwykle kojarzę z Normanem Hunterem, twórcą Professora Barnestawma, świadomie adresowaną do dzieci, ale z wrzuconymi tam rodzynkami dowcipu dla dorosłych. Natomiast we wszystkich tych opowiadaniach widzimy młodego Terry’ego Pratchetta stającego się Terrym Pratchettem. Są tam dobrze nam znane konstrukcje fraz, znajome imiona, jest wiele scen, w których dostrzegamy umysł Terry’ego Pratchetta, jaki ma dopiero przystąpić do gry. Kiedy młody autor staje się autorem, którego kochamy? Z pewnością Wyprawa po klucze to ewidentnie proto-Dyskowy Pratchett, nawet jeśli Morpork nie odnalazło jeszcze swojego Ankh. Lektura tekstu wzbudziła we mnie to uczucie, jakiego doznaje badacz malarstwa, odkrywający wczes­ną wersję słynnego obrazu, który zna i kocha. Wystarczy zmienić kilka elementów, a Wyprawa po klucze mogłaby się stać szablonem dla Koloru magii. Podejrzewam, że Terry Pratchett w średnim wieku, budujący świat Dysku i szlifujący swoją technikę, byłby lekko zakłopotany odkryciem tych tekstów. Opowiadania Patricka Kearnsa zakłócałyby jego koncentrację. A sir Terry Pratchett, pisarz u schyłku życia? Co by sądził o tych opowiadaniach, na powrót odkrytych i wydanych? Myślę, że byłby dumny z tego młodego dziennikarza, który je pisał, i kiedy by je na nowo przeczytał, mógłby nawet zaśmiać się, rozbawiony czy zainspirowany czymś, co stworzył młodszy on, ukryty za nieprzeniknionym pseudonimem i – jak zapewne był przekonany – co zostało już na wieki wieków zakopane w zakurzonych archiwach „Western Daily Press”. Neil Gaiman maj 2023
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj