Przeczytajcie fragment jednego z utworów, który znajdzie się w najnowszym omnibusie prezentującym twórczość Ursuli K. Le Guin.
– Niech pan siada, panie Orr. Doskonale! Pali pan? Te z brązowym filtrem to uspokajacze, a te białe są bez nikotyny.
Orr nie palił.
– Dobrze, zobaczymy, czy zgadzamy się w ocenie pańskiej sytuacji. Kontrola ZOOS chce się dowiedzieć, dlaczego pożyczał pan od znajomych karty leków, żeby uzyskać więcej, niż wynosi przydział tabletek pobudzających i nasennych z automatu. Tak? Więc wysłali pana do chłopców na wzgórzu, a oni zalecili dobrowolną terapię i skierowali pana na leczenie do mnie. Zgadza się?
Słyszał własny jowialny, swobodny głos, obliczony na rozluźnienie słuchacza. Ale ten słuchacz wcale nie był rozluźniony. Często mrugał, miał napiętą postawę siedzącą, a układ rąk zbyt oficjalny: klasyczny obraz tłumionego niepokoju. Skinął głową, jakby w tym samym momencie przełykał.
– Och, świetnie, nie ma w tym nic zdrożnego. Gdyby pan gromadził tabletki, żeby je sprzedać uzależnionym lub popełnić za ich pomocą morderstwo, to byłby pan w tarapatach. Ale skoro pan je po prostu zażywał, karą będzie tylko kilka spotkań ze mną! Oczywiście chcą się dowiedzieć, dlaczego pan je zażywał, żebyśmy razem mogli wypracować lepszy model życia dla pana, który – po pierwsze – utrzyma pana w limicie dawek pańskiej własnej karty leków, a po drugie – może w ogóle uniezależni pana od lekarstw. Otóż zazwyczaj – powędrował na chwilę wzrokiem do teczki przysłanej przez Wydział Medyczny – zażywał pan barbiturany przez parę tygodni, potem na kilka nocy przerzucał się pan na dextroamfetaminę, a potem znów na barbiturany. Jak to się zaczęło? Bezsennością?
– Śpię dobrze.
– Ale miewa pan koszmary.
Mężczyzna podniósł wzrok, przestraszony: przebłysk bladego przerażenia. To będzie prosty przypadek. Nie ma mechanizmów obronnych.
– Tak jakby – potwierdził ochrypłym głosem.
– Łatwo się tego domyśliłem, panie Orr. Zwykle przysyłają mi takich ze snami. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Jestem specjalistą od snów. Dosłownie. Onirologiem. Sen i marzenia senne to moja specjalność. Dobrze, teraz mogę przystąpić do następnego uczonego domysłu, a mianowicie, że używał pan fenobarbitalu, aby stłumić sny, ale stwierdził pan, że z czasem lek coraz słabiej działał, aż w ogóle przestał blokować marzenia senne. Podobnie z dexedryną. Tak więc zażywał je pan na zmianę. Zgadza się?
Pacjent skinął sztywno głową.
– Dlaczego okres zażywania dexedryny był zawsze krótki?
– Robiłem się od niej nerwowy.
– No chyba. A ta ostatnia kombinowana dawka, którą pan zażył, to lulu. Sama w sobie niegroźna. Ale i tak, panie Orr, robił pan niebezpieczne rzeczy. – Przerwał dla efektu. – Pozbawiał się pan snów.
Pacjent znów skinął głową.
– Czy próbuje się pan pozbawić jedzenia i wody, panie Orr? Czy próbował pan ostatnio żyć bez powietrza? – Dalej mówił jowialnym tonem i pacjent wydusił z siebie lekki uśmiech. – Wie pan, że potrzebuje pan snu. Tak jak potrzebuje pan jedzenia, wody i powietrza. Ale czy zdawał pan sobie sprawę, że sam sen nie wystarcza, że pański organizm równie silnie domaga się swojego przydziału marzeń sennych? Systematycznie pozbawiany snów, pański mózg będzie wyczyniał dziwne rzeczy. Będzie pan drażliwy, głodny, niezdolny do koncentracji. Nie brzmi to znajomo? To nie była sama dexedryna – skłonność do snów na jawie, nierówny czas reakcji, zapominanie, brak odpowiedzialności i skłonność do fantazji paranoidalnych. I w końcu zmusi to pana do śnienia – bez względu na okoliczności. Żaden lek nie powstrzyma pana od śnienia, chyba że pana zabije. Na przykład skrajny alkoholizm może doprowadzić do śmiertelnego schorzenia zwanego rozpadem mieliny mostu, co następuje w wyniku uszkodzenia mózgu przez brak śnienia. Nie brak snu! W wyniku tego specyficznego stanu, pojawiającego się podczas snu, stanu marzeń, snu REM, stanu M. Otóż nie jest pan alkoholikiem i nie jest pan martwy, tak więc wiem, że cokolwiek pan zażywał, aby stłumić śnienie, miało skutek tylko częściowy. Dlatego też: A – jest pan w kiepskiej formie fizycznej z powodu częściowego braku śnienia, i B – próbował pan zapędzić się w ślepą uliczkę. Dobrze. Jak pan w nią wszedł? Jak rozumiem, ze strachu przed snami, złymi snami albo przed tym, co pan uważa za złe sny. Czy może mi pan cokolwiek o nich powiedzieć?
Orr się zawahał.
Haber otworzył usta i znów je zamknął. Tak często wiedział, co chcą powiedzieć pacjenci, i potrafił to ująć lepiej niż oni, ale ważne było, żeby to oni uczynili ten krok. Nie mógł ich w tym wyręczyć. I w ogóle to gadanie to tylko wstęp, resztki rytuału z czasów rozkwitu analizy. Chodziło jedynie o ułatwienie mu decyzji, jak pomóc pacjentowi. Czy wskazane jest warunkowanie pozytywne, czy negatywne? Co w ogóle ma robić.
– Chyba nie mam więcej koszmarów niż większość ludzi – mówił Orr, patrząc sobie na ręce. – To nic specjalnego. Boję się… snów.
– Złych snów.
– Jakichkolwiek snów.
– Rozumiem. Czy wie pan chociaż, skąd się wziął ten strach? Albo czego się pan boi, czego chce uniknąć?
Ponieważ Orr nie odpowiedział od razu, tylko wpatrywał się w swoje dłonie, kwadratowe czerwonawe dłonie spokojnie leżące na kolanie, Haber troszeczkę mu podpowiedział:
– Czy to irracjonalność, chaos, czasami ich niemoralność? Czy coś takiego pana niepokoi?
– Tak, w pewien sposób. Ale istnieje określona przyczyna. Widzi pan, ja… ja…
Tu jest punkt zwrotny, blok – pomyślał Haber, też obserwując te sztywne dłonie. Biedak. Moczy się we śnie i ma na tym tle kompleks winy. Chłopięce moczenie bezwiedne, surowa matka…
– I tu przestaje mi pan wierzyć.
Facecik jest bardziej chory, niż na to wyglądało.
– Człowieka, który zajmuje się snami na jawie i we śnie, nie bardzo dotyczy wiara i niewiara, panie Orr. Nie są to kategorie, których często używam. Nie mają tu zastosowania. Proszę więc nie zwracać na mnie uwagi i mówić dalej. Mnie to interesuje.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h