Poniżej prezentujemy list Andrzej Kuryłowicza (pisownia oryginalna), dotyczący sprawy, o której pisaliśmy w ubiegłym roku (Koniec z rabatami na książki?). Jednocześnie informujemy, że właśnie jesteśmy w tracie przeprowadzania wywiadu ze zwolennikami nowych rozwiązań, który wkrótce zaprezentujemy na łamach serwisu.

Oto treść listu:

"Przedłożony przez PIK projekt ustawy o "jednolitej cenie ksiażki", wbrew twierdzeniom jego autorów, nie był przedmiotem konsultacji społecznych, ani nawet branżowych.

Powstał w wąskim gronie złączonych wspólnymi interesami członków Rady PIK, do której wchodzą także dwie osoby reprezentujące Bibliotekę Analiz (dlaczego aż dwie z takiej małej firemki - Bóg raczy wiedzieć). Autorzy projektu, jak publicznie stwierdził pan Albin, nie byli zainteresowani opiniami wydawców reprezentujących alternatywne stanowisko w tej sprawie. Przypomnijmy - PIK zrzesza ok. 200 wydawców, spośród kilkunastu tysięcy funkcjonujących na rynku. Nie jest więc żadną wiarygodną reprezentacją środowiska wydawniczo-księgarskiego. Nie ma więc powodu, aby pomysły akurat tej grupy ludzi musiały być narzucane przeważającej większości innych podmiotów.

Sam projekt, wymieniający w swojej preambule rzekomo pozytywne konsekwencje wprowadzenia stałej ceny na książkę to zestaw pobożnych życzeń (typu zwiększenie czytelnictwa, spadek średniej ceny książki, wzrost sprzedaży) i rygorów sprzecznych nierzadko ze zdrowym rozsądkiem, sprzeczny z istniejącym prawodawstwem zabraniającym zmów cenowych, stanowiący zaprzeczenie idei wolnego rynku. Można jasno powiedzieć - to wykwit tej samej wybitnej myśli intelektualnej, za którą stoją PIS i jego akolici opowiadający brednie o sztucznych mgłach, helu rozpylanym nad lotniskiem w Smoleńsku przez ludzi Putina, wielkich magnesach ściągających samoloty na ziemię czy bombach podłożonych z rozkazu Tuska i Komorowskiego w samolocie prezydenckim, którym leciał pan Lech Kaczyński, inaczej mówiąc były już prezydent.

Projekt PIK jest dobitnym dowodem na całkowitą bezużyteczność tej instytucji, rozpaczliwą próbą udowodnienia sensu jej istnienia. Powiedzmy sobie szczerze - gdyby z dnia na dzień PIK po prostu zniknął, na rynku książki, czy w poziomie czytelnictwa w Polsce, nic by się nie zmieniło - ani na lepsze, ani na gorsze. Nikt by nawet tego faktu nie zauważył. Więc niech już lepiej nie szkodzą - najlepiej jakby przestali udawać, że są komukolwiek potrzebni.

Ustawa o stałej cenie książki jest nam potrzebna tak, jak lodówki na Antarktydzie. Jakie korzyści mają płynąć dla czytelnika i wydawcy z uniemożliwienia sprzedaży książek w sieciach dyskontowych i hipermarketach? Wiadomo przecież, że tego typu placówki mogą sprzedawać towary (w tym książki) wyłącznie w cenach niższych niż gdzie indziej - Empikach, Matrasach czy zwykłych księgarniach. Taki jest bowiem sens ich istnienia. Nie mogąc mieć niższej ceny na nowo wydaną książkę, zastąpią ją innym produktem. Ludzie, których stać najwyżej na wydanie 20-25 zl za książkę i którzy nigdy nie zaopatrują się w nią po cenie Empiku, zwyczajnie zrezygnują z zakupu. Czy w ten sposób ma zwiększyć się czytelnictwo i wzrosnąć sprzedaż? Nonsens widoczny gołym okiem.

Po co przenosić na polski grunt rozwiązania z Francji, gdzie realia ekonomiczne są zupełnie inne, poziom zarobków nieporównywalny z Polską, a sprawy z powództwa o charakterze gospodarczym rozstrzygane w tempie 10 razy szybszym, niż u nas? Komu to ma służyć? Czytelnikom i bibliotekom, które będą musiały ograniczyć zakup nowości - na pewno nie!
Prawie monopolistom typu Empik, który niechętnie patrzy za sprzedaż w Biedronkach - na pewno tak.

Czy o to wam chodzi, szanowni przedstawiciele Izby? Może powiecie to wprost?

Porażający jest poziom hipokryzji prezentowany przez autorów ustawy. Czyż przypadkiem nie ma wśród nich wydawców, którzy szerokim frontem handlują swoimi książkami w sieciach typu Biedronka, Tesco, czy nawet Empikach, sprzedając je z gigantycznym rabatem? Z litości nie wymieniam tu nazw firm, ale większość wydawców i księgarzy i tak wie, o kogo chodzi. A czemu zwolennicy ustawy sami nie zastosują się do kretyńskich reguł, które chcą narzucić całemu rynkowi wydawniczemu? Któż im broni trzymać się stałej ceny i stałego rabatu dla wszystkich punktów sprzedaży skoro - jak uważają - płyną z tego same korzyści? Nie robią tego z oczywistego powodu - bo doskonale wiedzą, ze spadnie im sprzedaż, że stracą rynki zbytu.

Ile jest warta ustawa sporządzona przez ludzi, którzy sami nie wierzą w pozytywne konsekwencje wymienione w preambule projektu? Ile jest wart cały ten, mówiąc kolokwialnie, bullshit?

Mam nadzieję, że ta wypowiedź poruszy przynajmniej niektóre szare komórki uczestników rynku książki, którzy zablokują radosne pomysły pana Albina j jego paczki z PIK-u.

Jeśli chodzi o PIK - apeluję o przeprowadzenie pełnych konsultacji z całym środowiskiem wydawniczym, publiczne prezentowanie alternatywnych poglądów na ustawę, a przede wszystkim zrobienie cyfrowej symulacji wszystkich jej skutków przy użyciu powszechnie dostępnych narzędzi matematycznych , jak choćby zajmującej sie tego typu zagadnieniami teorii sterowania. To nie jest trudne - trzeba tylko chcieć!

Apeluję do PIK-u o ujawnienie pełnej treści zrobionego przez CBOS za publiczne pieniądze raportu założycielskiego dotyczącego czytelnictwa w Polsce. Dlaczego ten raport został utajniony i jest dostępny tylko wąskiej grupie członków Rady PIK? Czyżby jego konkluzje były nie na rękę PIK-owi i autorom ustawy? A może z polska książką i czytelnictwem nie jest tak źle, jak próbują nam wmówić? Może polskiej książki nie trzeba ratować? Dlaczego z raportu może korzystać tylko wąska grupa osób z kierownictwa PIK-u? Rodzi to poważne obawy o konflikt interesów...

Z poważaniem

Andrzej Kuryłowicz

Wydawnictwo Albatros

Warszawa (nie Czechy, jak sądzi pan Albin)"

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj