Fragment
Następnego ranka rozpoczęliśmy przygotowania do przyjazdu Therese. Nawet Rick wyglądał schludnie, umył się, ogolił i chyba odmówił sobie zwyczajowej szklaneczki (czy raczej buteleczki) do poduchy. Mało brakowało, a zaczęlibyśmy malować trawniki na zielono i obijać baraki bielutkim sidingiem. Z zapartym tchem wypatrywaliśmy na drodze hollywoodzkiego kłębu kurzu zwiastującego przybycie naszej zbawczyni. Aż faktycznie Therese przyjechała pod park lśniącym mercedesem. Rick łaził wokół tego auta, sapał i mlaskał. Po wylewnych powitaniach rozpoczęła się efektowna pokazówka. Od razu zabraliśmy Therese do Cletusa, który chętnie obdarował ją całusami, oczywiście za psią chrupkę. Oprowadziliśmy ją po całym parku, żeby zobaczyła, z czym i z kim przyjdzie jej pracować. Nie przemęczaliśmy się tego dnia, po pracy zdążyłem nawet wyskoczyć z D. do kina w Oklahoma City, ale nazajutrz z samego rana mieliśmy przystąpić do nakręcenia materiału na sizzle reel. Chodziło o krótki klip promocyjny, który mógłby zachęcić potencjalnego inwestora do kupna naszego programu. Gwoździem tego materiału były rozmowy z pracownikami parku. Zaczęliśmy od Erika Cowiego, który zajmował się tygrysami. I jak tylko ustawiliśmy sprzęt, zaczął padać śnieg. Było to cokolwiek nietypowe, bo mieliśmy dopiero połowę listopada. Zwinęliśmy wszystko z powrotem i przenieśliśmy się do terrarium. Erik zarzucił sobie na ramiona potężnego węża, zamiótł długimi blond włosami i opowiedział swoją historię. Był kiedyś wojskowym, a potem szefem kuchni, ale zrezygnował z tej roboty na rzecz zwierząt. Dalej przepytaliśmy Soso, emigranta z Hondurasu, co mnie zdziwiło, bo byłem przekonany, że siedzi tutaj nielegalnie i raczej się nie wychyla. Pochwalił się nam kiedyś, że ma aż dwadzieścioro dzieci. Sam przez jakiś czas dzieliłem z nim domek, co było dla mnie doświadczeniem traumatycznym. Przywykły do niewydolnej ojczyźnianej kanalizacji, zużyty papier toaletowy wyrzucał zawsze do kosza na śmieci, zamiast do muszli, przez co waliło niemiłosiernie. Łapaliśmy też i mniej znaczące dla programu osoby, które nieźle prezentowały się przed kamerą, jak Morgan, jedna z opiekunek. Z tego, co słyszałem, Morgan sypiała i z Nico, i z Ramonem, a kiedy zaszła w ciążę, park długo huczał od domysłów, który z nich jest ojcem. Nigdy się tego nie dowiedziałem, ale i nie spędzało mi to snu z powiek. Następnie przenieśliśmy się do studia, gdzie za plecami rozmówcy ustawiliśmy sprzęt i ekrany w taki sposób, żeby wyszło na bogato. Lubię, jak się coś dzieje na drugim planie i kadr ma swoją głębię. Pogadaliśmy z ludźmi z naszej ekipy filmowej i pokazaliśmy baraki mieszkalne, chcąc się podzielić paroma ładnymi obrazkami z codziennego życia parku. Kolejnego dnia kręciliśmy ten najważniejszy wywiad – z Joem. Zeszło nam na tym ze dwie godziny. Joe przyniósł ze sobą dwa małe tygryski i posadził je obok siebie na kanapie. Nie chciały za bardzo z nami współpracować. To nie urocze pieski, które karnie położą pyszczki na kolanach i słodko zasną. Sam przycupnąłem na podłodze i tam położyłem kamerę, żeby złapać fajne ujęcie, ale tygryski co rusz zeskakiwały do mnie, chcąc psocić. Żuły mi buty, łapały zębami za tyłek, ciągnęły za koszulkę, więc trwało to bardzo długo. Na koniec nagraliśmy Ricka pozującego na wielkiego producenta. To mniej więcej wtedy przyszedł mu do głowy kolejny fantastyczny pomysł. Ponieważ nie mogliśmy utrzymać naszych „postaci” dostatecznie długo, bo jak tylko zdołaliśmy kogoś znaleźć i się na nim skupić, to Joe wyrzucał go z pracy, uradowany Rick oznajmił, że i my nimi będziemy. Zbytnio nam to nie pasowało. Mieliśmy by producentami, a nie bohaterami kręconego przez siebie programu. Ale i na to Rick miał odpowiedź, która straszliwie nas wkurzyła. Chciał zatrudnić kolejną ekipę, żeby nagrywała nas, nagrywających reality show. Jak to usłyszałem, mało mi żyłka nie pękła. Rzecz jasna od razu powiedzieliśmy mu, co o tym myślimy. Rick spojrzał z pobłażliwym uśmieszkiem i zapytał, za kogo my się mamy – przecież z nas ledwie studenciaki, amatorzy, nie damy rady zrobić programu z prawdziwego zdarzenia. Realizacją zajmą się profesjonaliści z zewnątrz, a my będziemy tylko markować, że pracujemy, odgrywając przypisane nam role. Kompletnie sobie tego nie wyobrażałem. Przed sekundą byłem producentem, miałem kręcić program dla amerykańskiej stacji telewizyjnej, na horyzoncie majaczyła kasa i sława, a teraz relegowano mnie na drugą stronę kamery. Innymi słowy, Rick chciał zrzucić na nas żmudne i nudne transmisje na YouTube’a, odsunąć od programu i zrobić go z wynajętymi ludźmi, spijając całą śmietankę, gdyby udało się to komuś sprzedać. Mieliśmy już tego wszystkiego serdecznie dosyć. Rick tego pomysłu nigdy nie zrealizował. Żadnego innego zresztą też nie. Therese wyjechała z parku i nigdy niczego nam nie załatwiła, a mnie niebawem czekał iście kowbojski pojedynek.To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj