Doskonale wiedziała, do czego odnosi się ta nazwa, lecz uznała, że skoro ten nadęciuch ma ją zagadywać, ona może przynajmniej wybrać temat rozmowy. – Mówię o głównej arenie Ardburga – nawijał chłopak, odprowadzając wzrokiem ogon karawany. – W sumie to nic, na czym by warto oko zawiesić. Nie umywa się do aren wzniesionych na południu. Byłem zeszłego lata w Pięciodworze, wiesz? Ich arena jest największa na świecie. Nazywają ją… – Patrzcie! – zawołał ktoś, ratując Pam przed koniecznością zatkania dłonią ust nowo poznanemu towarzyszowi, który ani myślał zamilknąć. – To Baśń! Do skrzyżowania zbliżał się zaprzęg ciągniony przez osiem wielkich koni chronionych smoczymi ladrami z brązu. Sam wóz bojowy miał kształt fortecy toczącej się na szesnastu kamiennych kołach, jego okna chroniły stalowe osłony, a z burt zwisały gęsto nabijane kolcami łańcuchy. Zadaszenie zdobiły pordzewiałe krenelaże, w każdym z czterech narożników zaś osadzono wieżyczki z kuszami. Kątem oka Pam dostrzegła chłopaka, który co rusz prostował się dumnie i nadymał pierś jak samiec żaby podczas wiosennych godów. – To Reduta Buntowników – oznajmiła, zanim jej towarzysz zdążył ją poinformować o kolejnym doskonale jej znanym fakcie. – Należy do Baśni, grupy, która powstała cztery i pół roku temu, ale już jest uznawana za najbardziej znaną ekipę najemników na świecie. Wiesz, jak jest – dodała protekcjonalnym tonem. – Zdecydowana większość grup walczy wyłącznie na arenach. Jeżdżą z miasta do miasta i podejmują się pokonania wszystkiego, co schwytali miejscowi łowcy. I świetnie, ponieważ tym sposobem wszyscy: myśliwi, promotorzy, właściciele aren, a nawet sami najemnicy, zarabiają, podczas gdy cała reszta otrzymuje nieziemskie widowisko. – Przecież wie… – Chłopak się żachnął. – Ale Baśń – przerwała mu Pam – działa wciąż po staremu. Nie tylko objeżdża areny, podejmuje się także kontraktów, których żadna inna grupa nie chce przyjąć. Polowali na olbrzymy, palili pirackie floty. Zabijali piaseczniki w Dumidii, a kiedyś nawet udało im się zabić samego króla firbolgów, tutaj zresztą, w Kaskarze. Wskazała na potężnie zbudowanego Północnika z szopą ciemnych włosów przesłaniających mu większą część twarzy, który siedział między dwoma krenelażami. – To Brune. Swego rodzaju miejscowa legenda. Vargyr… – Vargyr? – My nazywamy takich jak on szamanami – wyjaśniła Pam. – Potrafią, jeśli tylko zechcą, zmienić się w wielkiego niedźwiedzia. A teraz spójrz na tę babkę z wygoloną po bokach głową, tę z tatuażem. To czarodziejka, a dokładniej mówiąc: przywoływaczka. Nazywa się Cora, ale ludzie wołają na nią Tuszowiedźma. Obok niej jest druin Bezchmurny. To ten wysoki z zielonymi włosami i długimi króliczymi uszami. Powiadają, że jest ostatnim ze swojej rasy i że nigdy jeszcze nie przegrał zakładu, a jego miecz, zwany Madrygałem, przecina stal z taką łatwością, jakby to był jedwab. Chłopak poczerwieniał na twarzy, która nabrała odcienia wiele mówiącego szkarłatu. – Dobra, słuchaj… – wymamrotał, Pam jednak miała dość słuchania. – A tam – wskazywała właśnie kobietę stojącą z jedną nogą na blankach wieńczących wóz wysoko nad ich głowami – masz samą Krwawą Różę. Jest liderką Baśni, zbawczynią Castii i najprawdopodobniej najniebezpieczniejszą kobietą po tej stronie Wyldu. Zamilkła dopiero wtedy, gdy padł na nią cień wielkiego wozu. Nigdy wcześniej nie spotkała osobiście Krwawej Róży, ale słyszała wszystkie pieśni o niej i widziała jej podobizny na plakatach i rysunkach zdobiących każdy zakątek miasta, choć jak się teraz okazało, kreda i węgiel niespecjalnie oddawały faktyczną urodę najemniczki. Liderka Baśni nosiła czarną matową zbroję ozdobioną czerwonymi wstawkami i tylko jej rękawice lśniły, jakby wykonano je z najczystszej stali. Zostały wykute przez druinów (tak przynajmniej utrzymywano w pieśniach) i stanowiły komplet z bułatami zwanymi Ostem i Cierniem, które spoczywały obecnie w pochwach na jej biodrach. Włosy miała ufarbowane na krwistą czerwień i ścięte krótko na wysokości brody. Połowa dziewuch w mieście farbowała włosy na ten sam kolor i strzygła się identycznie. Pam również nabyła woreczek szkarłatnych fasolek, które po namoczeniu w wodzie wydzielały czerwony sok, jednakże ojciec odgadł jej zamiary i kazał, by zjadła je na jego oczach do ostatniej. Smakowały jak kawałki cytryny posypanej cynamonem i zabarwiły jej wargi, zęby i język tak mocno, że długo jeszcze wyglądała, jakby właśnie zagryzła jelenia, lecz włosy – pomimo jej najlepszych chęci – pozostały zwyczajnie kasztanowe. Wóz przejechał, pozostawiając mrużącą oczy Pam, która poczuła się jak oślepiony popołudniowym słońcem śpioch. Stojący obok chłopak w końcu odzyskał głos, aczkolwiek musiał odchrząknąć, zanim odważył się odezwać. – No, no, ty naprawdę się na tym wszystkim znasz. Nie skoczyłabyś na jednego do Narożnika? – Do Narożnika… – Tak, to tuż za… Pam ruszyła z kopyta. Nie tylko spóźniła się do pracy, ale też o mały włos złamałaby kolejną zasadę ojca, tę dotyczącą picia alkoholu z obcymi chłopakami. Akurat tym zakazem niespecjalnie się przejmowała, ponieważ wolała dziewczyny.
Strony:
  • 1
  • 2
  • 3 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj