Książka Where There's Smoke to znakomite połączenie różnych gatunków, z thrillerem, sensacją i kryminałem na czele. Jej autor, Simon Beckett, znany jest na całym świecie głównie z serii pozycji poświęconych Davidowi Hunterowi, antropologowi sądowemu, który po raz pierwszy pojawił się w The Chemistry of Death. Poniżej możecie zapoznać się z fragmentem Where There's Smoke.
Źródło: Czarna Owca

Fragment

Magazyn płonął całą noc. Dym ciągnął się ciemną chmurą po szarym niebie, a jego zapach napełniał wiosenne powietrze przedwczesnym smakiem jesieni. Ludzie wychodzący razem z Kate ze stacji metra odwracali głowy w stronę czarnej kolumny. Dym górował nad dachami budynków, ale chwilę później biurowce całkiem go przesłoniły. Kate ledwo go zauważyła. Ból głowy zaczynał wspinać się po jej czaszce. Właśnie rozgryzała aspirynę, krzywiąc się od goryczy, kiedy skręciła za róg i zobaczyła pożar prosto przed sobą. Zatrzymała się, przestraszona jego bliskością, ale gdy tylko się okazało, że ulica nie jest zamknięta, ruszyła dalej. Z każdym krokiem coraz lepiej słyszała trzask buchających płomieni. Dookoła magazynu panował chaos mundurów, żółtych kasków, białych samochodów policyjnych i czerwonych wozów strażackich. Ich węże leżały na jezdni i pluły w dym strumieniami wody. Płomienie zdawały się nic sobie z nich nie robić i wystrzeliwały w górę w bezładnych eksplozjach koloru. Gorący podmuch uderzył Kate w twarz i pokrył ją popiołem. Odwróciła piekące oczy i ze zdziwieniem stwierdziła, że stanęła w miejscu. Zła na siebie, że bezmyślnie się gapi, znów ruszyła i ominęła tłum, który zebrał się za policyjnym kordonem. Kiedy dotarła do georgiańskiego szeregowca kilka przecznic dalej, nie pamiętała już o płonącym magazynie. Większość domów składających się na ten kompleks była w ruinie, ale jeden rzucał się w oczy dzięki świeżej farbie i złotym literom w oknie na parterze, ułożonym w napis: „Powell PR i Marketing”. Kate weszła do środka. Niewielki gabinet zajmowały trzy biurka ustawione przodem do siebie. Za jednym z nich stał ostrzyżony na łyso, wysoki mężczyzna o afrokaraibskiej urodzie i nalewał wodę do ekspresu do kawy. Szeroko się uśmiechnął. — Czołem, Kate. — Cześć, Clive. Ekspres zasyczał i zabulgotał. Clive wlał resztkę wody i odstawił dzbanek. — Wielki dzień. W jego głosie pobrzmiewały delikatne naleciałości z okolic Newcastle. Kate podeszła do jednego z dużych regałów na dokumenty i wysunęła szufladę. — Nawet mi nie przypominaj. — Denerwujesz się? — Powiedzmy, że chciałabym już poznać wynik, jakikolwiek będzie. Syczący ekspres nagle ucichł. Clive nalał kawę do dwóch kubków i podał jeden Kate. Zatrudnił się u niej zaraz po tym, jak założyła swoją agencję, i jeśli kogokolwiek miałaby mianować wspólnikiem, to tylko jego. — Widziałaś pożar? — Mmm. – Kate przeglądała teczki. — Podobno wybuchł jeszcze w nocy. Straszne z tym dzieckiem, co? Spojrzała na niego. — Jakim dzieckiem? — Jacyś ludzie mieszkali tam na dziko, jedna para miała niemowlaka. Uciekli wszyscy, ale mały został w środku. W wiadomościach mówili, że jego matka się poparzyła, próbując go uratować. Dwumiesięczne dziecko. Kate odłożyła kubek z kawą. Ciągle czuła na sobie zapach dymu. Spojrzała na swoje ubranie i zobaczyła malutkie płatki popiołu. Przypomniała sobie ich delikatny dotyk na twarzy i łaskotanie w krtani, kiedy mimowolnie je wdychała. Znów poczuła tamten ostry smak. Wsunęła szufladę, nie wyciągając żadnej teczki. — Będę na górze. Swój gabinet miała na pierwszym piętrze. Zamknęła za sobą drzwi i strząsnęła popiół ze spódnicy i żakietu. Wiedziała, że nie będzie się w nim dobrze czuła, dopóki nie zaniesie go do pralni. Zawiesiła żakiet za drzwiami i podeszła do okna. W szybie pokazało się jej słabe odbicie. Dym pożaru zabarwiał niebo na szaro i na jego tle jej ciemne włosy były niewidoczne. Widziała tylko swoją twarz, wiszący w powietrzu blady owal. Odwróciła się i podeszła do biurka. Z dołu dobiegały ją głosy kolejnych osób stawiających się do pracy. Biuro było za ciasne dla Clive’a i dwóch dziewczyn, ale sąsiednie pomieszczenie wymagało kosztownego remontu. Kate westchnęła i włączyła komputer. Czekając, aż się uruchomi, szybko sprawdziła firmowe konta na Facebooku i Twitterze, żeby zobaczyć, ile miały wejść przez noc. Odpowiedź była przygnębiająca, ale przynajmniej recenzja nowej restauracji, którą zamieścili na blogu minionego dnia, dostała pięć nowych polubień. Lepsze to niż nic, pomyślała. Ktoś zapukał do jej drzwi. — Tak? Do gabinetu weszła dziewczyna z bukietem czerwonych róż owiniętych w celofan. Podała je Kate z pytającym wyrazem na twarzy. — Właśnie przyszły. Między łodygi wetknięta była mała koperta. Kate ją otworzyła i wyjęła z niej białą kartkę, na której widniało czyjeś odręczne, pochylone do przodu pismo. Przeczytała wiadomość i włożyła kartkę z powrotem do koperty. Podała kwiaty dziewczynie. — Dzięki, Caroline. Wyjdź z nimi na ulicę i daj pierwszej starszej pani, jaką zobaczysz, okej? — Co mam jej powiedzieć? — zapytała, zdziwiona. — Cokolwiek. Po prostu, że to prezent od nas. — Kate nerwowo się uśmiechnęła. — Pamiętaj: im starsza, tym lepiej. Uśmiech zniknął z jej twarzy, gdy tylko Caroline zamknęła za sobą drzwi. Jeszcze raz przeczytała liścik. „Z góry współczuję, Paul”. Kate podarła kartkę na strzępy i wyrzuciła do kosza. Musiała użyć całej siły woli, żeby rozluźnić napięte mięśnie. Zabrała się za przeglądanie e-maili, ale po chwili rozproszył ją dźwięk stacjonarnego telefonu. Podniosła słuchawkę. — Tak? — Mam na linii Paula Sutherlanda z CNB Marketing — powiedział Clive. — Mam mu powiedzieć, że jesteś zajęta? Na chwilę się zawahała. — Nie, połącz go. W słuchawce kilka razy kliknęło. Kate zamknęła oczy. Sekundę później usłyszała znajomy głos. — Cześć, Kate. Pomyślałem, że zadzwonię i spytam, czy kwiaty dotarły. — Owszem, chociaż trochę przedwcześnie. — Cieszyła się, że głos jej nie drży. — Błagam, chyba nie sądzisz, że naprawdę macie szanse? — Poczekamy, zobaczymy. Usłyszała westchnięcie. — Kate, Kate, Kate. Przecież wiesz, co będzie. Zaszliście daleko, przyznam. Ale nie oszukuj się. — To wszystko? Bo jeśli tak, to mam sporo pracy. W odpowiedzi usłyszała chichot. — Oj, nie bądź taka. Chyba mogę ci czasem doradzić, co? Jako stary kumpel. Kate zacisnęła zęby. — Kate? Jesteś tam? — Nic się nie zmieniłeś. Zawsze byłeś dupkiem. Od razu pożałowała swoich słów. Znowu usłyszała śmiech. Paul był z siebie wyraźnie zadowolony. — Nie mów, że ci się to nie podobało. Ale okej, widzę, że tracę czas, próbując ci przemówić do rozumu. Mała Kate musi robić wszystko po swojemu, nawet jak dostaje przez to po głowie. Rozczarujesz się, ale postaraj się tym zbytnio nie przejąć. Rozłączył się. Kate uderzyła słuchawką w aparat.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj