Prolog
Matka Ina zastukała palcami w swój pusty drewniany brzuch. Przymocowany był na jej ramionach i nisko na plecach, tworząc z przodu wybrzuszenie sugerujące dziewiąty miesiąc ciąży. Matka Ina była bardzo stara, za stara na to, żeby naprawdę być w ciąży. Włosy miała siwe i tak krótkie, że widać przez nie było czarną, lśniącą skórę głowy. Znów zastukała, jej cienkie palce zabębniły, po sali poniósł się echem pusty dźwięk. Rytmicznie poskrobała paznokciami o drewno, skrybowie podnieśli na nią wzrok. Sześciu chłopców, wszyscy mniej więcej w wieku dojrzewania. Twarze bez zarostu, oczy jasne w porannym świetle. Sala, w której siedzieli, była starsza nawet od Iny. Budynek częściowo się już zapadł. Największe pomieszczenia były kiedyś salami gimnastycznymi, teatrami i audytoriami, ale przez te wszystkie lata stopniowo niszczały, aż w końcu zupełnie się rozpadły pod wpływem deszczu lub śniegu. Długie korytarze biur stały puste. W szafach z dokumentami zagnieździły się wiewiórki, a przez okna wpełzły gałęzie drzew. Wieś Iny potrzebowała tylko trzech klas, które zamiatano i w których zawsze utrzymywano porządek. Tablice i drewniane ławki. Najtrudniej było naprawić okna. Co zdolniejsi rzemieślnicy nauczyli się wyjmować dobre szyby z innych budynków i ponownie je wykorzystywać, ale nigdy nie miały tego rozmiaru co trzeba. Do klasy wpadało słońce, choć większość docierała tu przez stare płachty plastiku i akrylu. Światła było dość. Skrybowie mieli dobre pióra. Szkolili się od dziecka, najpierw używając atramentu z orzecha włoskiego i z jagód, aż w końcu podrastali na tyle, że można im było powierzyć cenny atrament z kalmarów lub mątew. Poławianie ich było trudne, kosztowne i czasochłonne. Każdy chłopiec miał stosik równo przyciętego papieru z konopi i szklany kałamarz z granatowym atramentem. Każdy miał rysik i wąską stalówkę. Każdy był doskonale wyszkolony: równe pismo, idealne linie na każdej stronie. Pracowali ostrożnie, wydajnie. Stuk, stuk, stuk, palce Matki Iny bębniły po jej drewnianym ciążowym brzuchu. – Jesteście gotowi, chłopcy? Odpowiedziała jej pełna skupienia cisza. Był to ich sygnał. – Dobrze. Zostaliście w tym roku wybrani do wyjątkowego projektu. Wszyscy kopiowaliście już fragmenty Księgi Bezimiennej Akuszerki, prawda? Kiwanie głowami. Podeszła do dużego drewnianego biurka i ściągnęła z niego lekki materiał. Pod nim leżało dziewiętnaście oprawionych w skórę notesów różnej wielkości i grubości. Niektóre były bardzo zniszczone. Jeden był napuchnięty i pomarszczony jakby po nasiąknięciu wodą. Po obu stronach widać było zadrapania na skórze. Chłopcy wyciągali szyje, żeby na nie spojrzeć, ale nie wstali z miejsc. Matka Ina ostrożnie podniosła jeden z tomów, a chłopcy zobaczyli irchę pod spodem. Matka Ina uniosła tom tak, żeby mogli go dobrze widzieć. W dolnym rogu okładki złotymi cyframi wytłoczony był rok. Chłopcy wiedzieli, jak stara jest Księga Bezimiennej Akuszerki. Studiowali ją już, a historie z niej opowiadano im przez całe życie. Ta księga była o cztery lata starsza niż te, które znali. – Księga Bezimiennej Akuszerki to tak naprawdę te dziewiętnaście pamiętników – zaczęła Matka Ina. – To, czego dotąd się uczyliście, to tak zwany kanon. Zawiera opowieść umierających. Księgę umierających bardzo trudno się czyta, dzieją się w niej okropne rzeczy. Niektórzy z was mogą płakać, może wam być niedobrze. To normalne. Mnie także było słabo, kiedy ją czytałam. Niemal wszystkie matki czuły to samo. Wy, chłopcy, jesteście tak samo silni jak my i też możecie się tak czuć. Uczyliście się już o rojach i znacie Księgę Honusa. Ta część waszej nauki zakończy się na Księdze bezsennych. – Wskazała do tyłu na sterty leżących na biurku książek. – Oto reszta jej historii. Kanon jest krótki, ale cała historia jest dłuższa, bardziej skomplikowana. Każdego roku zostaje wybrana grupa skrybów, żeby skopiować cały cykl. W tym roku to wy jesteście tą grupą. W sali zapanowało ożywienie. Chłopcy byli dumni, że to ich wybrano, i przejęci tym, że dowiedzą się o wiele więcej, niż dotąd ich nauczono. Ich twarze drżały niczym pyszczki królików. Byli jednak całe życie uczeni, że przy matkach mają być posłuszni i cisi, więc w sali słychać było ledwie szmer. Matka Ina była z nich zadowolona. – Zaczniecie dzisiaj. Oto oryginały. Ludzie aż tak nam ufają. Nie możemy ich zawieść. To oznacza częste mycie rąk. Posłańcy przyniosą podgrzaną wodę i czyste ręczniki. Oznacza to również, że będziemy musieli opuścić żaluzje. Tak stary papier nie może być cały dzień narażony na działanie światła słonecznego. Będziemy pracować bardzo ostrożnie i chronić te księgi, rozumiemy się? – Tak, Matko Ino – odpowiedzieli jednym głosem. Skinęła głową. – Dobierzcie się w pary. Każdy skryba musi rozpocząć własną kopię, ale będziecie sobie pomagać w opiece nad książką. Zaniosła pierwszy tom dwóm chłopcom, którzy pospiesznie zsunęli ławki. Czekali z dłońmi na blacie. Położyła książkę na ławce, a oni przywarli do niej wzrokiem. Kiedy uniosła okładkę, na pierwszej stronie leżał luźny arkusik papieru z konopi. – Możecie zaczynać.To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj