Rozdział pierwszy
Angelina
Jedyne światło, jakie paliło się na poznańskim Sołaczu o w pół do czwartej nad ranem, padało z lampki na piętrze willi przy placu Spiskim. Angelina Raj siedziała na łóżku i próbowała się obudzić. Ziewała, przecierała zaspane oczy i kręciła z niedowierzaniem głową. Zastanawiała się, jak mogła się na to zgodzić. Alarm w telefonie włączył się już o trzeciej piętnaście. Zrzuciła aparat z łóżka, ale on dalej grał jakąś melodyjkę z podłogi pod stołem. Niestety nie nastawiła go bez powodu. Musiała wyjechać z domu przed czwartą, by dotrzeć nad Wartę i zdążyć przygotować modelkę do zdjęć. Fotograf chciał ją przedstawić jako zjawę snującą się o świcie nad brzegiem rzeki. Angelina pracowała w teatrze jako charakteryzatorka na zastępstwie, ale dorabiała, i to bardzo dobrze, jako makijażystka. Zadanie było proste i nawet ciekawe, ale pora koszmarna. Jej wina. Gdy przyjmowała to zlecenie, myślała, że wystarczy być o siódmej rano, co również nie było wymarzoną porą, ale nie środkiem nocy. Dosyć późno zdała sobie sprawę, że w połowie lipca słońce wyłania się zza horyzontu przed piątą. Oczywiście nieraz zdarzało się jej wracać do domu o tej porze, ale co innego wracać, a co innego wychodzić. Prawie po omacku naciągnęła długą, szeroką kwiaciastą spódnicę z cienkiego jedwabiu, ciesząc się, że jest na gumkę i nie musi zapinać żadnych guzików. Włożyła troszkę grubszą białą koszulę odsłaniającą całe ramię. Włosy przeczesała palcami, wyciągając różowe końcówki z chaotycznie splątanych granatowych strąków, w jakie układały się ledwo rozczesane dwukolorowe pasemka. Przewiązała je jeszcze apaszką. Spojrzała w stojące na środku pokoju lustro i uspokoiła się. Szału nie było, ale dramatu też nie. Zresztą kto mnie będzie o tej porze widział? – pomyślała, pakując do wielkiej sznurkowej torby wszystko, co mogło być potrzebne. Lakiery, grzebienie, porozrzucane pędzle wraz z paskiem na biodra, w który należało je powciskać, a czego nie robiła. Kilka paletek cieni, rozświetlaczy, brązerów, podkładów, fluidów i wielką kosmetyczkę, w której było wszystkiego po trochu. Wypakowała torbę po brzegi, wciskając jeszcze inne potrzebne i niepotrzebne rzeczy. Wyszła na palcach. Nie chciała budzić śpiącej w sąsiednim pokoju Tycjany. Miała z nią na pieńku. Szczególnie po ostatniej spontanicznej imprezie, do której przyrodnia siostra nie zamierzała się przyłączyć. Pojęcia nie miała dlaczego. Okazja była wyjątkowa i jednorazowa. Na deski rodzimego teatru wróciła z zagranicy niegdysiejsza jego ozdoba. Dzisiaj już ponadpięćdziesięcioletnia aktorka. Nie byłoby to tak ekscytujące, gdyby nie przywiozła z sobą świeżo poślubionego, dużo młodszego i bardzo przystojnego Francuza. Na tę okoliczność odbyło się powtórne przyjęcie weselne, na którym młodzi, przynajmniej w połowie, małżonkowie urządzili sobie piekielną awanturę, tym samym kończąc świętowanie. Angelina zaprosiła do siebie co bardziej rozbawionych i żądnych plotek gości. Było fajnie. Dopóki awantury dla odmiany nie zrobiła Tycjana. Pokłóciły się. Teraz udało się Angelinie przejść bezgłośnie przez korytarz, ale już przy samych drzwiach odpięło się ucho od torby. Aerozole potoczyły się w jednym kierunku, a słoiczki i pudełka w drugim. Zaklęła pod nosem. Opadła na kolana i zaczęła zbierać wszystko z podłogi. Łóżko w pokoju Tycjany zatrzeszczało, ale drzwi się nie otworzyły. Obudzi się i zaśnie sobie! Zła na siebie, że się tym przejmuje, wyszła z mieszkania. Już bez niespodzianek zatrzasnęła skrzypiącą furtkę przed starą willą i znalazła się na wąskiej uliczce przy placu Spiskim. Aż się zatrzęsła. Dzień miał być upalny, ale teraz panował jeszcze ziąb. Z obrzydzeniem dotknęła chłodnej, wilgotnej klamki. Wytarła dłoń o spódnicę, ziewnęła szeroko, wsiadła do samochodu i rzuciwszy wielką torbę na siedzenie, bezwiednie ruszyła. Było pusto i szaro. Radio zagrało ni to na dobranoc, ni to na dzień dobry. Przy skręcie w drogę prowadzącą wzdłuż parku chwyciła za lusterko wsteczne i skierowała je sobie na twarz. Wypatrzyła sińce pod oczami i zaczęła jedną ręką grzebać w torbie, usiłując namacać jakiś korektor, w żaden sposób jednak nie mogła namierzyć mniejszej kosmetyczki. Zaczęła wyrzucać jedną rzecz po drugiej i najechała na krawężnik, tak wysoki, że aż podskoczyła. Zahamowała w ostatniej chwili. O mały włos… – Ożeż! – Udało się. Urwane ucho torebki i turlające się po korytarzu lakiery podniosły jej ciśnienie, ale teraz zrobiło jej się gorąco. Tylko tego brakowało, by starą lampą wiekowego pojazdu zarysować lśniącą karoserię auta, którego zderzak mógł kosztować tyle, co pół jej samochodu. Odetchnęła z ulgą, widząc, że centymetry dzielą ją od dumnie prezentującej się limuzyny. – Garażu nie mają czy co! – prychnęła, patrząc na wielką willę za fantazyjnie przyciętym żywopłotem.To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj