Dzisiaj, nakładem Domu Wydawniczego Rebis, ukazał się drugi kryminał Joanny Jodełki z serii o siostrach Raj. Po otwierającym cykl Córce nieboszczyka przyszła pora na Pamiętnik karła. Oto opis fabuły Pamiętnika karła:
Siostry Raj – kryminalny duet w nowej odsłonie! Nowe śledztwo niebanalnego duetu sióstr Raj! Ledwie poznały się na pogrzebie ojca, o mały włos nie zginęły, szukając mordercy – już popadają w kolejne tarapaty. Angelina, nie zważając na przestrogi Tycjany, bierze udział w pozornie niegroźnej maskaradzie. Prowokacja niespecjalnie się udaje i sprawy się komplikują. Umiera Nina Solis, właścicielka niemałej fortuny. Podejrzane są jej dzieci, nowy mąż i pasierb. Śmierć może wydawać się tragicznym wypadkiem, ale ofiara przeczuwała, że grozi jej niebezpieczeństwo. Siostry zmuszone są przeprowadzić śledztwo, tym bardziej że jedna z nich zostaje aresztowana. Pomaga im były policjant Jarota, który wie znacznie więcej, niż mogłoby się wydawać. Czy cenny pamiętnik siedemnastowiecznego celebryty bardzo niskiego wzrostu może komuś pomóc? Czy rękopisy jednak płoną? Czy wygra miłość? O tym w nowym kryminale Joanny Jodełki – Pamiętnik karła.
Wydawnictwo udostępniło początek Pamiętnika karła. Miłej lektury!

FRAGMENT POWIEŚCI PAMIĘTNIK KARŁA

Mężczyzna odgarnął siwiejące włosy z czoła, zrobił kilka kroków w tę i we w tę, po czym zatrzymał się i zapatrzył na bruk ulicy Ślusarskiej. Po dłuższej chwili podniósł głowę, zerknął na szyld introligatorni, kilka razy głęboko odetchnął i wrócił do pracowni. Przekręcił klucz w drzwiach. Jeszcze dla pewności szarpnął za klamkę. Zamknięte, tak jak powinno być. Został sam. Wybrał dzień i porę, tak by w zakładzie nie było żadnych pracowników, klientów czy gości. Żadnych pilnych spraw, żadnego pośpiechu, żadnego rozpraszania. Wyciszył telefon i wyłączył lampę w oknie. Oświetlona witryna mogła przyciągnąć kogoś ze znajomych włóczących się wokół Starego Rynku. Nie chciał, by ktokolwiek dzwonił albo pukał w okno. Udał się w głąb pracowni. Uprzątnął potrzebny mu stół. Przetarł go wilgotną, a potem suchą ściereczką. Na koniec wygładził drewniany blat grzbietem dłoni. Oczyścił jeszcze – wcale niezakurzoną – stuletnią gilotynę, nie mniej wiekowe ręczne prasy śrubowe i starą złociarkę. Miała dziewięćdziesiąt dziewięć lat, czyli dokładnie tyle, ile pracownia. Pogłaskał ją z ufnością, po czym zlustrował pozostałą przestrzeń. Wszystko już było gotowe, ale przesunął jeszcze kilka rulonów. Taśmy, grzbietówki, sznurki, nici pochował na swoje miejsce, choć nie zawadzały, tak samo jak bibułki japońskie i klajster. Panował ład i porządek. Mimowolnie po raz kolejny rozejrzał się wokół. Jakby szukał kogoś, kogo tu nie było. – Tak. Patrzą mi teraz na ręce – odgadł w końcu, zerkając na zdjęcia ojca i dziadka zrobione lata temu, na tle tych samych maszyn. Wisiały na ścianie pracowni zawsze, ale nie pamiętał, kiedy ostatnio odczuł ich obecność. Może wtedy, gdy do oprawy trafiła książka, którą naprawiał już i jeden, i drugi. Rozpoznał wklejone przez nich znaczki. Uśmiechnął się do portretów i poszedł do swojego gabinetu. Wysunął ostatnią szufladę w biurku i ostrożnie wyjął starodruk. Zaniósł na stół. Książka, która przed nim leżała, nie była najstarsza, z jaką miał do czynienia. – Lekko ponad dwieście – mruknął pod nosem, gładząc przyjemne w dotyku kartki. – Ale udało się jej – powiedział już głośno. Papier był ręcznie robiony. Pochodził z ostatniego okresu, nim wprowadzono maszynową produkcję i zaczęto używać starych, byle jakich szmat. Włókna, z których powstały te kartki, były z czystej bawełny, a może z lnu lub konopi. Nie kruszyły się po brzegach, nie ścierały od przekładania. Były miłe w dotyku. Nawet jeśli miały gdzieniegdzie plamki i przebarwienia, to patyna czasu dodawała uroku zadrukowanej przestrzeni. Przeglądał kolejne strony, na których ustawiały się w rządkach litery wyróżniające się akcentami. Była po francusku, nie znał jej treści. Przetłumaczył tylko tytuł i to wystarczyło, by wiedział, że ma do czynienia z wyjątkową pozycją. A jeszcze bardziej niezwykłe było zamówienie. Klient dostarczył czyste kartki, które polecił wszyć do środka. Czyste, niezapisane, z niemal identycznego papieru. Też miały ponad dwieście lat. Znak wodny świadczył, że powstały w którymś z francuskich młynów. Introligator wiedział, że na świecie ciągle odbywają się aukcje starego papieru. Kolekcjonerzy płacą bajońskie sumy za pojedyncze kartki. Pojęcia nie miał, ile mogło kosztować te kilkanaście sztuk. Na pewno fortunę. A on miał je skleić w specyficzny sposób. I zrobił to. Udało mu się. Były nie do odróżnienia. Tak jak miało być, myślał, wodząc po grzbiecie palcem. Kilkanaście godzin pracy. Dobrej pracy. Pokiwał głową, spoglądając na swoich antenatów. Pochwaliliby. Skinęliby z uznaniem. Ale nie rozpływał się już dłużej we własnym zadowoleniu. Czekało go jeszcze dokończenie oprawy… ją również wykonał na szczególne zamówienie. Za sam materiał zapłacił niebotyczną kwotę. A i zadanie nie było łatwe. W pergaminową, doskonałą, najcieniej wyprawioną koźlą skórę miał wtopić złote litery i ozdoby. Wokół brzegów i na grzbiecie. Nie ze zwykłej, połyskującej pigmentem folii, lecz z płatków prawdziwego dwudziestoczterokaratowego złota. Miał już przygotowane starannie dobrane i ułożone czcionki składające się na tytuł. Jeszcze raz je sprawdził i rozgrzał prawie stuletnią złociarkę. Nigdy go wcześniej nie zawiodła. I tym razem też nie! Gdy skończył, otarł pot z czoła i westchnął, patrząc na złoto, które idealnie wtopiło się w skórę, tworząc spektakularny napis. – Możecie być dumni – powiedział, choć nie odważył się spojrzeć na portrety. Czekały go jeszcze zdobienia. Z tego samego złota. Na tę okoliczność zamówił nową, oryginalną filetę introligatorską. Rodzaj stempla o podłużnym, sierpowatym kształcie, który po rozgrzaniu mógł wgnieść w skórę wyżłobiony wcześniej szlaczek. Ten miał się składać z powtarzalnych maleńkich słońc. Skrząc się, obwiodły przednią i tylną okładkę. W idealnie­ równych liniach. Dla grzbietu wykonany został oddzielny okrągły stempel przedstawiający symbol zaćmienia Słońca. Nie zadrżała mu ręka, gdy przypieczętował nim bok książki, a potem umieścił jeszcze pod tytułem, w samym centrum. Dopiero wtedy odetchnął z ulgą i klasnął z zadowoleniem, patrząc na ścianę. – Dobra robota – szepnął pod adresem swoich mistrzów. Długo jeszcze oglądał swe dzieło z każdej strony. Przekładał je z ręki do ręki, gładził i głaskał, nim zadzwonił do klienta, że zlecenie wykonane. Ku jego zdziwieniu zleceniodawca co prawda podziękował, ale nie zamierzał sam odebrać. Przyśle kuriera. Poprosił tylko o dołożenie bileciku z dedykacją. Introligator lekko zawiedziony wziął ołówek i zanotował. Po skończonej rozmowie niezwykle długo wpatrywał się w książkę, na której okładce złocił się tytuł – ­PAMIĘTNIK KARŁA. Dołożył małą kartkę z dopiskiem: Kłamstwo ma krótkie nogi. Zapakował przesyłkę.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj