Dzisiaj, nakładem wydawnictwa Powergraph, ukazała się powieść science fiction Magdaleny Salik pt. Płomień. Jest to prowadzona kilkutorowo opowieść o projektowaniu, przygotowaniach i realizacji misji kosmicznej na odległą planetę, co ma być szansą i nowym otwarciem dla naszej cywilizacji zamieszkującej przeludnioną Ziemię. Nie zabrakło w powieści problemów natury etycznej, niespodziewanych rozwiązań i odwołań do klasyki gatunku. Magdalena Salik to dziennikarka popularnonaukowa od jedenastu lat pracująca w redakcji Focusa. Jest autorką trylogii fantasy Doliny Mroku, a także powieści Mniejszy cud łączącej elementy kryminału i science fiction. Płomień został wydany w twardej oprawie i liczy 352 stron. Cena powieści to 42 zł. 

Płomień, Magdalena Salik - opis i okładka

Źródło: Powergraph
Naukowcy szykują się do największej z dotychczasowych misji ludzkości. W kosmosie, całkiem blisko jak na jego skalę, odkryto nadającą się do zamieszkania Drugą Ziemię. Co może zjednoczyć podzieloną ludzkość? Rozwiązaniem wydaje się nowy prometejski mit: ogólnoświatowy projekt wyprawy międzygwiezdnej do zbadania pokrytego lodem globu. Za przygotowania „Płomienia” do startu odpowiada charyzmatyczny astrofizyk i inżynier technologii kosmicznych. Pozyskuje do projektu uzdolnioną psycholożkę moralności, która będzie odpowiadać za etyczne aspekty przedsięwzięcia. Dokąd zaprowadzi parę naukowców ich romans bez śladu cyfrowego? Czy mapowanie mózgu pilotów uczestniczących w misji okaże się sukcesem i przed jakimi dylematami z tym związanymi stanie ludzkość? W powieści Magdaleny Salik zderzenie rzeczywistości alternatywnej z niespełnionymi ludzkimi aspiracjami prowadzi do absolutnie zaskakującego finału. Płomień zapewni czytelniczą satysfakcję zarówno fanom Stanisława Lema, jak i widzom serialu Westworld.

Płomień, Magdalena Salik - fragment

Oficjalny kanał Projektu Płomień, film 28 — Dlaczego „Płomień” będzie leciał do celu aż sto lat? — Ma do pokonania dwadzieścia jeden lat świetlnych, czyli dwieście bilionów kilometrów. To odległość trudna do wyobrażenia, nieprzymierzalna do niczego, co znamy z naszego ziemskiego życia. Na szczęście napęd, który zastosujemy, stwarza szczególne możliwości. Silnik mikrofalowy najnowszej generacji pozwala uzyskać szybkość sięgającą trzydziestu procent prędkości światła. A więc teoretycznie, uwzględniając konieczną dekadę na rozpędzenie pojazdu, moglibyśmy dotrzeć na Lodową Ziemię za sześćdziesiąt kilka lat. Istnieje jednak jeden szkopuł: ponieważ kosmiczna próżnia nie jest wbrew swojej nazwie całkowicie pusta, przy tak ogromnej szybkości „Płomień” musiałby radzić sobie z gigantycznymi oporami. Spowodowałoby to niezwykle wysokie zużycie energii, a w tej misji najważniejsze jest ją oszczędzać. Czasu mamy pod dostatkiem, w przeciwieństwie do prądu. — Ale przecież statek będzie zasilany własnym reaktorem termojądrowym? — Tokamak – tak przy okazji, największe wyzwanie inżynieryjne tej misji – nie jest niewyczerpanym źródłem energii. Zabieramy ze sobą określoną ilość paliwa, deuteru i trytu; kiedy te zapasy się wyczerpią, fuzja jądrowa się skończy. Przewidujemy, że to się stanie już na orbicie Lodowej Ziemi. Te systemy statku, które będą jeszcze sprawne, przełączą się wówczas na zasilanie z baterii słonecznych. Nie będą jednak działać wiecznie, prędzej czy później, jak każde inne urządzenie, się popsują. W miarę jak ich moc będzie słabła, „Płomień” stopniowo zacznie opadać na planetę. I w końcu stanie się z nim to, co z każdym satelitą – spłonie. — Ile będziemy mieli czasu na terraformację? — Na inicjację terraformacji. A ile – to będzie zależało od działania entropii, od tego, jak długo statek będzie się jej opierał. Warto jednak pamiętać, że zadaniem tej misji jest rozpoczęcie pewnego procesu, który będzie postępował samoczynnie już po jej zakończeniu. Niestety, są to perspektywy przekraczające długość życia jednego człowieka. Musimy więc uzbroić się w wyjątkowy rodzaj cierpliwości, a nawet pokory. — Dla was, pracujących przy misji, jest to chyba szczególnie trudne? — Nie, wręcz przeciwnie. Cały czas mamy w pamięci, że jesteśmy jedynie kolejnym pokoleniem, które angażuje się w jej przeprowadzenie. Nie jesteśmy wyjątkowi, stanowimy po prostu kolejne ogniwo w łańcuchu. — Co to za zdjęcie, które trzymasz w rękach, Al? — To mój dziadek, mój ojciec i ja. Mój dziadek był jednym z konstruktorów „Sojournera”, pierwszego łazika na Marsie. Ojciec pracował nad pionierskim silnikiem na antymaterię – jak wiemy, ten projekt zarzucono po dwudziestu latach prac – a teraz moja kolej. Teraz ja podejmuję rękawicę.
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj