Gdy dopadliśmy supermarketu, jednego z tych, które budowano niegdyś na przedmieściach miast, Jake miał dość. Ledwie znaleźliśmy się w osłoniętym miejscu, osunął się na ziemię i oparł o ścianę. Było jasne, że tym razem zwiad spada na mnie. Położyłem obok niego manierkę i dwa batony – resztkę żywności, jaka mi została. — Pilnuj tego. — A ostatnie słowo dla żony? — Że może dać każdemu, poza tobą — odpowiedziałem płynnie, co było łatwe, bo nigdy nie miałem żony. Zgięty wpół, przebiegłem wzdłuż budynku. Gdy wyjrzałem za róg, zobaczyłem parking – kwadrat szarego asfaltu przyklejony do ziemi jak brudny opatrunek. Chmury się podniosły, pustą przestrzeń barwiła czerwień zachodzącego słońca. Skręciłem za róg. Natknąłem się na kilka porzuconych wózków; ich metalowe części skuwała rdza. Na ziemi leżały jednorazowe reklamówki, wiatr nie dawał im spokoju. Upadłem obok drzwi i oparłem plecy o ścianę. Odetchnąłem kilka razy, po czym przechyliłem się, by zajrzeć do środka. Nic, tylko czerń. Uklęknąłem i wcisnąłem palce w szparę między plastikowymi drzwiami. Zaparłem się nogami i szarpnąłem. Raz, drugi, trzeci… Rozległ się chrzęst, plastik z trudem pozwolił się przesunąć. Wielka hala, splądrowane regały. Pomyślałem, że zamiast mocować się z drzwiami, mogłem poszukać wejścia od tyłu albo z rampy rozładunkowej – kierując się szlakiem tych, którzy byli tu przede mną. Mijałem jedną alejkę po drugiej, rozglądając się za zapleczem. Dookoła panowała cisza, ledwo słyszalny dźwięk moich kroków brzmiał w niej jak stąpanie olbrzyma. Węszyłem intensywnie – nos nieraz dostarczał mi kluczowych informacji, jeszcze zanim zrobił to wzrok. Kurz i pleśń, to było jedyne, co wyczułem w pomieszczeniu. Odór bezpieczeństwa, ale też beznadziei. Supermarkety były plądrowane jako pierwsze, dobrze to wiedziałem. Mimo to nakazałem sobie cierpliwość. Coś się musi tutaj znaleźć. Najlepiej woda. Zostało nam pół manierki, kropla w morzu potrzeb. Minąłem jedne drzwi do magazynów, wymacałem palcami dziurę w miejscu, gdzie niegdyś znajdował się zamek. Potem drugie; na ziemi obok nich znalazłem rozbitą kłódkę. Dopiero trzecie drzwi stawiły opór. Naparłem na nie ramieniem, coś je blokowało od wewnątrz. To może być pułapka, przemknęło mi przez myśl, ale zdecydowałem się zaryzykować. Odsunąłem się kilka kroków, a potem z rozpędu uderzyłem w drzwi barkiem. Przy okazji: nie róbcie takich rzeczy, jeśli nie chcecie oglądać gwiazd. Mnie wyświetliły się całe konstelacje, przepiękne kolorowe obłoki składające się z rozświetlonych punktów. Miałem przy tym wrażenie, że ktoś jednym ciosem odrąbał mi bark razem z ręką. Byłem sam, więc nie musiałem udawać. Krzywiąc się jak po occie, rozmasowałem ramię. Drzwi jednak ustąpiły na tyle, że mogłem się wcisnąć do środka. Wynfred, brawo, znalazłeś łazienkę! Jednocześnie poczułem wilgoć i słodkawą trupią woń. Pod drzwiami, opierając się o nie plecami, siedział nieboszczyk. Zignorowałem go, wiedziony impulsem, najpierw dopadłem ściany. Zapomniałem o bólu; wymacałem zlew, odkręciłem kurki, pochyliłem się i przycisnąłem usta do kranu. Wyobraziłem sobie, że zaraz popłynie woda i że się nią zachłysnę, nareszcie ugaszę pragnienie, a na koniec podstawię pod strumień całą głowę. Oczywiście nic takiego nie nastąpiło. Jake widząc mnie, miałby ubaw. Cofnąłem się do trupa. Uklęknąłem przy nim, wyjąłem latarkę. Gdy ją zapaliłem, obok nieruchomej ręki zobaczyłem manierkę. Podniosłem ją ostrożnie; pusta. Wstrzymując oddech, zacząłem przeszukiwać nieboszczyka. Żadnego jedzenia, żadnej amunicji. Za pasek miał zatknięty pistolet – w komorze nie było nawet jednego naboju. Składany nóż, fotografia kobiety, nieładnej. Nic przydatnego, myślałem, przyglądając się nieruchomej głowie, która opadła na piersi. Chłopak w moim wieku, zauważyłem, tłumiąc emocje. Mnie też kiedyś ktoś znajdzie, przeszuka moje kieszenie… Nie, nigdy, obiecałem sobie. Nagle moja dłoń natrafiła na coś w kieszonce na piersiach. Kawałek papieru, równo złożony. Wyjąłem go, rozprostowałem. Wyjąłem z ust świecącą słabiutko latarkę i zbliżyłem ją do kartki. Chwilę siedziałem bez ruchu. Potem poderwałem się i wróciłem najkrótszą drogą do Jake’a. — Zabezpieczyłeś? — zapytał, ledwie się zbliżyłem. — Jeszcze nie. Patrz! — Wcisnąłem mu w rękę kartkę, którą znalazłem przy trupie. Nie popatrzył. — Ty matole! — Patrz, co tu jest! — Wyszarpnąłem mu karteluszek i podetknąłem pod oczy. — Dokładne współrzędne geograficzne nadajnika! Co do minuty i sekundy! Rozumiesz, co to znaczy? Jak go znajdziemy i uruchomimy, skontaktujemy się z tamtymi tam. — Podniosłem wzrok na niebo. — Tak, skontaktujemy się z „Płomieniem”!
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj